Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Zwiedzamy dalej, czyli lankijskie ciekawostki


Kolejny dzionek na Sri Lance. Wstajemy rankiem w hotelu gdzie w nocy po ścianach ganiały gekony, wcale się nieobawiające mieszkańców. Ale my też nawet za bardzo nie mieliśmy nic przeciw ich obecności, bo jak wieczorem uświadomiła nas obsługa hotelu - “gdzie są gekony to w pokoju nie ma węży”. Idziemy na hotelowe śniadanko – szwedzki stół (do dzisiaj nie wiem jak na tamtej półkuli nazywa się szwedzki stół) a do picia są do wyboru soki oraz dzbanki z napisem CAFFE oraz TEA. Jako że jesteśmy na Cejlonie to postanawiam spróbować dzbanka z napisem TEA. I tu nie rozczarowałem się! Ciecz w dzbanku była ciemna, mocna i aromatyczna! Mnie jako smakoszowi herbaty zaimponowało to! Gdzie jak gdzie, ale na Cejlonie wiedzą jak się parzy herbatę! Przyniosłem dzbanek do stołu i zaproponowałem wszystkim spróbowanie smaku tutejszej herbaty. Wszystkim smakowało i nie było oporów przed dolewką. Potem druga i trzecia. Przy trzeciej kelner obsługujący naszą salę podszedł do mnie i wyrwał mi dzbanek tłumacząc z oburzeniem, że to co nalewam do filiżanek to jest esencja, do której należy dolać wody z drugiego dzbanka!!!!

Jedziemy na zwiedzanie wyspy. W samym środku dżungli wznosi się ponad 100 metrowa skała o ścianach stromszych (wiem, że po polsku nie pisze się stromszych tylko bardziej stromych, ale moja wersja lepiej oddaje rzeczywistość) niż pionowe – u dołu to jakby odwrócony stożek. Miejscowi nazywają ją Skałą Lwa. U jej stóp imponujące resztki ponad 1000 letnich ogrodów z basenami, rzeczkami, ścieżkami. A na szczycie skały – resztki warownej fortecy z X wieku. Na pierwszy poziom schodów prowadzi wykuta w skale półka od zewnątrz odgrodzona murem. Mur ten, zwany ścianą lustrzaną, w dawnym wieku był pokryty białkiem i dokładnie wypolerowany, tak że tworzył lustro w którym się odbijały postaci namalowane na przeciwległej ścianie. Niesiony w lektyce król szedł jakby szpalerem namalowanych osób. Resztki malowideł z tamtych czasów zachowały się w idealnym stanie w jednej z nisz skalnych gdzie są znane jako “Niebiańskie dziewice”. Przedstawiają one półnagie niewiasty nieprzeciętnej urody (rzecz względna, ja tam wolę moją Żonę), w tym jedna z niewyjaśnionych do dzisiaj powodów jest z trzema piersiami (może malowano ją w dniu, kiedy do artystów dotarła akurat coroczna dostawa wina).

Od połowy skały trzeba już się wspinać po przytwierdzonych do skały metalowych, współcześnie wykonanych drabinkach, a stopni jest 1200. I nie jest to podróż łatwa. Nie wyobrażam sobie wejścia na szczyt bez tych ułatwień, po pionowej w tym miejscu skale, po oryginalnie wykutych stopniach szerokości 30 cm i głębokich nie więcej niż na 5 cm. Co podest stoją miejscowi którzy popychają za plecy wchodzących pomagając się im wspinać. Jeśli nie odgonimy się od takiego popychacza to będzie nas to sporo kosztowało, bo usługa popychania jest słono płatna. Ale widok z góry wynagradza wszelkie trudności, nawet cenę popychania. Jest piękny. Jak okiem sięgnąć dżungla, płasko, tylko dywan zieleni, u stóp skały ogrody, a poza tym tylko zieleń i zieleń! Wspaniałe! Schodzimy na dół, a tam czekają żebracy, zaklinacze węży, treserzy małp, handlarze, różnej maści naciągacze. Jednego z kolegów zaczepia żebrak, jest zgodnie z panującą normą bardzo natrętny. Kolega broni się, że nie ma drobnych, a 10 dolarów mu przecież nie da! Na takie dictum  żebrak sięga do kieszeni, wyjmuje spory zwitek drobnych banknotów i pyta ile ma mu wydać z tych 10-ciu dolców?

Mnie natomiast opadła grupa handlarzy oferujących (postanawiam napisać to wzorem Kubusia Puchatka z Wielkich Liter) Wszelkie Potrzebne I Niepotrzebne Badziewie. Nie mogąc się od nich odczepić posłużyłem się fortelem – znając ich religijność idąc złożyłem ręce jak do modlitwy i kiwając się na sposób żydowski zacząłem śpiewać “Domowe przedszkole, wszystkie dzieci kocha”. Pomogło, bo przy “i chce byście także kochali je trochę” handlarze nie chcąc przeszkadzać mi w czynnościach religijnych zostawili mnie w spokoju i rzucili się na innych turystów.

Myślałem więc, że jestem cwańszy od nich! Ale jeszcze tego dnia Lankajczycy sprowadzili moją inteligencje na ziemie. W drodze do kolejnego hotelu zatrzymaliśmy się w miasteczku. Wraz z Krzysiem, towarzyszem podróży poszliśmy do monopolowego uzupełnić zapas miejscowych napoi – oczywiście wyłącznie przez wzgląd na miejscowy folklor. Kupiliśmy miejscowy arak, który po spróbowaniu przez Krzysia został ochrzczony “nalewką na pluskwach” (chociaż na etykiecie pisało że jest wytworzony z trzciny cukrowej) – musze przyznać że dziwnie się kupowało, bo po raz pierwszy w życiu w monopolowym targowałem się o cenę – do tej pory targowałem się o zapłatę wyłącznie na melinie. Jako przepitkę kupiliśmy całą torbę Coca-Coli. I nie była droga, nawet licząc to że doliczono nam bez poinformowania kilkadziesiąt rupii za to że była schłodzona Tyle że w hotelu patrząc lekko podejrzliwie na poderdzewiałe kapsle od butelek odnaleźliśmy datę produkcji – rok 1996.

 

*       *        *


stat