Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Hilton jak nie Hilton


Jak już pisałem – mieszkaliśmy w Hiltonie. I jak pisałem ten Hilton różnił się od znanych mi Hiltonów. Nigdzie w Hiltonie nie widziałem takiej ekipy jak tu. No, bo jeśli przyjazd naszej gromadki potrafi zdezorganizować życie w średniej wielkości państwie kapitalistycznym, to co dopiero w takim hotelu.

Ledwie zacząłem się usadawiać w pokoju to już na korytarz wyciągnęły mnie jakieś hałasy. Wysadziłem łeb na zewnątrz i zobaczyłem ekipę z Ghost Busters. Szło ich trzech- wszyscy w szczelnych zielonych kombinezonach, z twarzami przykrytymi maskami z plexi, w grubych rękawicach, jeden miał na plecach coś jakby odkurzacz z grubą rurą i ssawką. Nigdy jeszcze nie widziałem procesu łapania duchów, więc podążyłem za nimi. Rzeczywistość jednak okazała się bardziej prozaiczna. Któryś z lepiej zbudowanych Polaków postanowił empirycznie sprawdzić pojemność muszli klozetowej i oczywiście zatkał ją i była to właśnie ekipa napraw doraźnych ratująca hotel przed zalaniem. (gdybyście kiedyś spotkali w świecie jakiegoś Cejlończyka i on by usiłował Wam wmówić że w Polsce nie znają ubikacji i muszli klozetowych to prawdopodobnie będzie to efekt wspomnień obsługi hotelu po pobycie w nim naszej wesołej gromadki). Po rozpakowaniu ruszyliśmy na kolację. Obsługa dosyć mętnie tłumaczyła jak dojść do sali posiłkowej więc chwilę nam zeszło zanim klucząc sporą ekipą po piętrach, parterach, piwnicach (część pytanej o jadalnię obsługi używa określenia amerykańskiego na parter jako 1-st floor, część jako 1-st floor rozumie jako pierwsze piętro, a co oni mają na myśli jako „ground floor” – czy to parter czy suterena to do końca się nie dowiedzieliśmy) odnaleźliśmy sale z dosyć mizernie zastawionymi stołami. Ponieważ byliśmy głodni to nie czekając na resztę raźno ruszyliśmy do konsumpcji. Po chwili zaczęli dołączać do nas smagłolicy inni chętni na wyżerkę. Z właściwą sobie lotnością umysłu  (tak z ¼ stołu opędzlowana z jego mizernej zawartości) dowiedzieliśmy się ze właśnie obżeramy kongres lekarski jakiejś tam specjalności. A kapnęliśmy się w momencie, gdy uczestnicy kongresu chcieli w kuluarach obrad przedyskutować z nami poruszane na sesji problemy..... (gdybyście kiedyś spotkali w świecie jakiegoś Cejlończyka i on by usiłował Wam wmówić że w Polsce panuje głód i Polacy korzystają z każdej sposobności aby się najeść, to prawdopodobnie będzie to efekt wspomnień obsługi hotelu po pobycie w nim naszej wesołej gromadki).

 

Po kolacji zabrałem się do pakowania do powrotu. Musiałem jakoś zabezpieczyć przed zniszczeniem mojego notebooka. Wziąłem wiec duży ręcznik, owinąłem notka i popatrzyłem na to krytycznie. Mało. Spojrzałem wiec łapczywie na hotelowy ręcznik (miał taki fajny wzorek w słoniki, pomyślałem że będzie fajna pamiątka z Cejlonu) i z wyrzutami sumienia że przywłaszczam sobie hotelowa własność owinąłem notka w ten drugi ręcznik. Pocieszałem się, że to nie jest kradzież, gdzieś bowiem czytałem, że zabranie ręcznika z eleganckiego hotelu jest w dobrym tonie, nagannym jest dopiero zabranie sobie szlafroka kąpielowego. [1]

Sprzęt owinięty już w dwa ręczniki wsadziłem do gąbkowego plecaczka. Tak zabezpieczony umieściłem centralnie w środku torby podróżnej i obłożyłem szczelnie ciuchami. Na lotnisku spokojny nadałem go na bagaż.

W Polsce znalazłem go bezpośrednio pod pokrywą torby, bez żadnych zabezpieczeń i osłon. Po prostu ktoś z obsługi miał ochotę na notebooka, ale gdy zobaczył jakie to dziadostwo mam w bagażu to ze wstrętem porzucił go tam skąd wyciągnął. Efektem podróży notebooka w samolocie na wierzchu bagażu są dwa martwe pixele na ekranie. Nie marudziłbym tak bardzo, gdyby nie to że jeden z tych martwych pixeli ma ponad 3 cm średnicy....

   

I taki był ostatni wieczór na Sri Lance. O 4  rano wylecieliśmy samolotem czeskich linii lotniczych do Pragi. A co się przydarzyło w drodze do Europy i jaki był w tym udział Martyny Wojciechowskiej (zagadka: czym pachniała: Chanel no 5, czy zapach dżungli?)– to już inna historia, którą może kiedyś opiszę....

 

*        *      *



[1]  w Polsce dopiero okazało się że moje sumienie jest idealnie czyste. Ten  pierwszy ręcznik w który owijałem notka był hotelowy, ale skoro nie wiedziałem o tym wiec nie mam grzechu. Drugi ręcznik, ten w słoniki był moim prywatnym ręcznikiem który przywiozłem z Polski, więc jak zabrałem własny ręcznik to też bezgrzeszny jestem.

 
stat