Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Rzecz o cejlońskiej herbacie


Bułat Okudżawa śpiewał jako pochwałę cudownego orzeźwiającego napoju: „Ach, arbat, ty maja religija”. I długo tak myślałem, aż w końcu nawet całkiem niedawno zdałem sobie sprawę, że tu nie chodzi o herbatę – bo to przecież po rosyjsku „czaj” – tylko o Arbat – dzielnicę Moskwy. Ale dla mnie zawsze już świętej pamięci Bułat zostanie piewcą uroków herbaty. Ale tak naprawdę to właśnie herbata jest właściwą religią Cejlończyków (wymawiaj: Lankijczyków). I niech się schowają Anglicy z tą ich pseudomiłością do tego napoju. Oni ją tylko piją, a natomiast całe życie Cejlończyków (wym: Lankijczyków) toczy się wokół herbaty. Plantacje herbaty stanowią prawie 1/3 upraw wyspy, a w rejonach górzystych (krzew ten uprawia się na terenach o wysokości powyżej 800 m) to pełne sto procent.. Właściwie to historia upraw herbaty na Cejlonie nie jest taka długa. Do I połowy XIX wieku na Cejlonie uprawiano kawę, ale choroba roślin zwana „rdzą kawową” zniszczyła wszystkie uprawy i brytyjscy plantatorzy przerzucili się na herbatę. Dziś tę roślinę uprawia się w 6 regionach, z których najbardziej znany jest rejon Kandy (to tam gdzie kupowaliśmy na targu kurtki goretexowe). W zależności od regionu upraw herbata ma inny smak, aromat i kolor. Zasadniczo herbaty rosnące na wysokości do 1000 metrów mają bogaty smak i bardzo intensywny kolor, natomiast herbaty z terenów położonych powyżej tej wysokości uważane są za najwyższej jakości, dające napar o złocistej barwie i mocnym zapachu i smaku. Właściwy smak herbaty (oprócz wymienionego w jednym z wcześniejszych odcinków incydentu z kelnerem) poznaliśmy dopiero w Tea Faktory. Po zakupach kurtek na targu pojechaliśmy w góry gdzie zwiedzaliśmy działającą fabrykę herbaty. Piszę – fabrykę, bo mimo tego, że herbata rośnie, a nie produkuje się jej, to proces przetworzenia aby była gotowa do spożycia jest jednak długi i czasochłonny. Nie ma sensu go opisywać, bo kto chce to może sobie to odnaleźć gdzieś w Internecie. Powiem tylko jedno, że niektórzy, którzy napatrzyli się zbyt dokładnie na to jak to tenże proces przebiega przez jakiś czas nie byli do końca pewni czy na pewno chcą jeszcze kiedykolwiek pić herbatę. (To tak jak ja po mojej szkolnej praktyce w zakładzie wyrobu dżemów do dziś nie jestem wielkich ich fanem). Oprócz tego, co mnie zastanowiło w tej fabryce to to, że pewnie wdrażają tam normy ISO, albo mają mieć kontrole unijną, bo na każdej ścianie i na każdym wolnym miejscu znajdowały się tabliczki jak z okresu PRL – „Tylko ofiarnie pracując podnosisz wydajność naszej fabryki”, „Przed pracą – pamiętaj umyj ręce”, czy też „Każdy upuszczony listek herbaty to strata nas wszystkich” i tym podobne. Bardzo mnie zastanowiło jedno – jeśli tu pracują wyłącznie tubylcy- to dlaczego napisy są po angielsku? Doszedłem do wniosku, że są one zrobione jedynie pod turystów. Po zwiedzaniu fabryki poszliśmy do przyfabrycznej herbaciarni. Można było posmakować tutejszego wyrobu, a potem zakupić w sklepiku. Jakie ceny – to będzie o tym później, natomiast okazuje się że pod każdą długością i szerokością geograficzną pomysłowość ludzka nie zna granic i stosuje się podobne myki podatkowe. Numer polega na tym, że herbata jest ich wysoko cenionym dobrem narodowym. Istnieje specjalny urząd do spraw herbaty, Cejloński Komitet Herbaciany (zwróćcie uwagę że w tym jedynym przypadku słowo Cejloński wymawia się tak samo jak się pisze: czyli Cejloński – a to ze względów historycznych i ugruntowanej marki Cejlońskiej herbaty) który bada jakość herbat przed eksportem i daje gwarancje że towar jest najwyższej jakości. Ten komitet też ogranicza możliwość indywidualnego wywozu herbaty do 3 kg na turystę. On też pilnuje obłożenia sprzedaży herbaty wysokim VAT-em. Więc Cejlończycy (wym: Lankijczycy) wpadli na pomysł i sprzedają w sklepie przyfabrycznym pamiątki. I w związku z tym kupiłem porcelanowy czajniczek i pluszowego misia. A jako dodatki do czajniczka i misia dostałem zapakowaną łącznie z nimi herbatę, ale VAT był naliczony jak za pamiątki i nie zmniejszało to mojego limitu wywozowego. No cóż, Lankijczyk potrafi…..

Nocleg tej nocy odbyliśmy na wysokości ponad 2000m., w starej kolonialnej fabryce herbaty, przerobionej na luksusowy hotel. We wnętrzu dalej były urządzenia fabryczne, pracował ogromnych rozmiarów silnik parowy (zasilany obecnie prądem), obracały się ogromne łopaty napędzanych pasami klinowymi śmigieł, dobiegały odgłosy pracującego zakładu. Był też wagon kolejowy z epoki, gdzie wśród stukotu kół można było zjeść kolacje w nastroju jak z podróży czasów Wiktoriańskich… Na zewnątrz malutka przetwórnia herbaty i labirynt z krzewów herbacianych. W każdym pokoju z wystrojem z dawnych lat czajnik i kilkadziesiąt różnych smaków herbaty do samodzielnego przyrządzenia. Przyznam, że rano z żalem opuszczaliśmy ten hotel, osłodą był dla nas jeszcze ostatni na niego widok: samotna góra we mgle, a nad mgłą unoszący się majestatycznie cień budowli z dawno minionej epoki która już istnieje tylko na kartach dickensowskiej powieści….

Ruszamy w dalszą drogę. Jedziemy po serpentynach i nachylonych zboczach gór prowincji Kandy. Wokół tylko herbata i herbata. Na jej uprawę wykorzystany jest każdy, nawet najmniejszy skrawek terenu. Ci, którzy się wczoraj po wizycie w fabryce zniechęcili do tego napoju dzisiaj się tylko w swoim postanowieniu utwierdzają gdy przejeżdżamy obok miejscowego cmentarza i widzimy ścieżki pomiędzy grobami też wykorzystane na uprawę.

Pomiędzy poletkami herbacianymi przepływa rzeka. Zatrzymujemy się tylko raz, gdy przeradza się ona w cudowny, trzy stopniowy, wysoki jak trzy Pałace Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie wodospad. Podążamy dalej wzdłuż tej rzeki, aż staje się już bardziej leniwa i znów zatrzymujemy się. Zauroczeni pięknem krajobrazu podchodzimy na jej brzeg. Cecil informuje nas, że właśnie w tutaj był kręcony  film MOST NA RZECE KWAI (w miejscu nie całkiem zgodnym z prawdą historyczną, bo rzeka Kwai jest w Tajlandii)z Alecem Guinnessem. Chcemy uwiecznić w naszych SmartDrivach  i FlashDiskach (no bo aparatu na zwykły film już chyba nikt nie ma) ten widok, dla lepszej stabilności jeden z kolegów opiera się o całkiem solidnego bananowca. Ale mimo sporych rozmiarów to drzewko okazało się całkiem kruche i złamało się. Łapiemy po kilka bananów z upadłego drzewa i żegnani przez okrzyki oburzonej na takie szkodnictwo obsługi stojącej tu restauracji zmywamy się. Jedziemy dalej. Docieramy do wspaniałego ogrodu botanicznego. Zwiedzamy go i robi on na nas wrażenie. Mam w moim domciu roślinkę o nazwie Stopa Słonia. Tu też taka jest. Ale o wysokości pond 45 metrów! W moim gabinecie stoi sobie w doniczce roślinka o polskiej nazwie beniaminek. Był mi ofiarowany przez wdzięcznych pracowników chyba z dobrego serca, bo urósł prawie na dwa metry. Ale tutejszy beniaminek chyba z jeszcze szczerszego serca sprezentowany bo ta pojedyncza roślinka zajmuje powierzchnie 2520m2 – czyli ponad 25arów !!!!. Skubany habaź jeden, jest większy od mojej działki budowlanej wraz z moim domkiem!!! Ale miał tez trochę czasu, aby tak urosnąć bo został zasadzony 143 lata temu. Znacznie krócej rosło inne drzewko, którego rodzaj trudno określić, ale jak informują miejscowi, zostało zasadzone przez samego Józefa Cyrankiewicza. Nie przyglądamy mu się za długo (drzewku, bo Cyrankiewicz już przecież nie żyje), bo już nas wołają aby obejrzeć coś wspaniałego. Kurcze, dobrze że mi powiedzieli, bo gdyby nie komentarz przewodnika to w życiu nie wpadłbym na to, że patrzę na najpiękniejszy kwiat świata. Jeszcze tylko jakiś tubylec pokazuje nam „właśnie złapanego” skorpiona (sznureczek na którym go trzyma wygląda na mocno już wytarty) i żąda opłaty za oglądanie, jeszcze inny tubylec włazi jak małpa na wysokie drzewo i też sugeruje niedwuznacznie że nie robi tego za darmo i jedziemy na największy targ herbaciany w okolicach. I tu właśnie dowiadujemy się, że ceny nawet po przekrętach z VAT-em w sklepiku przyfabrycznym i tak były ze dwa razy wyższe niż na targu. Ale i tak próbuję negocjować. Po wzajemnym przekonywaniu się że proponowane sobie nawzajem ceny są nierealne uzyskuję jeszcze obniżkę przez pół. Usatysfakcjonowany już ceną zaczynam dobór rodzaju. Jako że jestem budowy raczej misiowatej szukam herbaty wspomagającej odchudzanie.

- A, oczywiście, mam taką! - cieszy się sprzedawca i z jednego z worów wyciąga zapakowane półkilowe woreczki z wiórkami- Codziennie rano po szklance przez trzy miesiące!

Dokonuję zakupu i jako że mam już wprawę pomagam jednemu z kolegów w negocjacjach cenowych, gdzie znów udaje mi się przenegocjować cenę o połowę. Zachęcony sukcesem pomagam koledze, który już co prawda cenę ustalił i sięgał po pieniądze, a mnie się wydało to za drogo i zabroniłem mu płacić, dopóki JA nie ustalę ceny. I w tym momencie pomocnicy handlarza wzięli mnie zdecydowanie za ramiona i zaczęli wynosić poza teren targowiska. Majtając już nóżkami w powietrzu, usłyszałem tylko że kolega chciałby jeszcze nabyć herbatę która pozwoliłaby mu trochę przytyć.

- A, oczywiście, mam taką! -  znów cieszy się sprzedawca i z tego samego worka z którego ja dokonałem zakupu wyciąga zapakowane półkilowe woreczki z wiórkami- Codziennie rano po szklance przez trzy miesiące!

 

*     *     *


stat