Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Pomiędzy Sri Lanką a Malediwami, odcinek w którym tempo akcji trochę spada


Dzisiaj już mamy przenieść się ze Sri Lanki na Malediwy. Samolotem. No i dobrze. Pakujemy się i jedziemy do najbliższego sklepu spożywczego. Opowieści, którymi raczy nas przewodnik i lankajczycy nie nastrajają optymistycznie. Po pierwsze – napoje do posiłków nie są wliczone w cenę, a na Malediwach ceny są kosmiczne, jak na polskie kieszenie- ponoć puszka coli kosztuje tam 4 dolary, a butelka wody niegazowanej 0,25 litra- 2,5 dolca. Zastanawiamy się, może tam nie jechać? Po drugie – w tym dziwnym kraju nie ma sklepów z alkoholem, bo kraj jest muzułmański i obowiązuje prohibicja. Ustalamy z Krzysiem, że na pewno nie warto tam jechać. Zgłaszamy tę propozycję Maćkowi, naszemu przewodnikowi, ale ten twierdzi że ma zapłacone za to aby nas tam zawieźć i jest zdecydowany aby to uczynić – niezależnie – „dead or alive” . Wybieramy więc wersję że wolimy żywi („alive”) i  przygotowujemy się do tego obozu przetrwania jaki jest nazywany wyjazdem na Malediwy. W spożywczym budzimy sensację kupując we dwóch :5 kartonów soku 5 butli wody mineralnej10 puszek różnistych napoi40 puszek coca coli Patrząc na nasz wózek wyładowany piciem i naszą gorącą wymianę zdań (ja lubię colę, Krzysiu nieszczególnie) obsługa myślała, że robimy zakupy na małe wesele i stąd poszła po personelu sklepu plotka że dwóch Holendrów (czyli ja i Krzysiu) zamierza się pobrać i robi zakupy na przyjęcie ślubne. Odsuwali się od nas z lekkim wstrętem, ale napoje sprzedali.... Gorzej było z napojami zawierającymi C2H5OH. Wszyscy twierdzili, że nie dość, że na Malediwach  nie sprzedają wyrobów gorzelnianych, ale i kontrola wjazdowa jest tak ścisła że nawet ćwiartki nie przewieziemy.Co, ja nie przewiozę?!? – zaperzył się Krzysiu, w którym odezwał się stary przemytnik dysków twardych do komputera, jeszcze z czasów Berlina Zachodniego i na chwile zniknął z plecakiem. Po chwili wrócił z wielce zadowoloną miną i jak mu zaproponowałem, aby rozlał do kubków ten żelazny zapas co mieliśmy go na czarną godzinę (bo szkoda aby celnicy na flaszkę zabrali) uparcie twierdził że nic nie wie o żelaznym zapasie..... Pojechaliśmy na lotnisko, zdaliśmy bagaże obsłudze i poszliśmy do wolnocłowego. Mieliśmy ze cztery godziny czekania, więc poszedłem odbudować zapasik, z nadzieją że możejednak jakoś przez celników przejdą. Kupiłem butle miejscowego araku z trzciny cukrowej, mizerne 35%. Przy zakupie sprzedawca zażądał dowodu, że wywiozę alkohol za granice, więc okazałem mu paszport i powiedziałem że jadę na Malediwy. Popatrzył na mnie, powiedział abym się zastanowił z tym zakupem, bo przez granice mnie nie wpuszczą, a na miejscu nie mogę wypić, bo towar przeznaczony jest na export...  Następnie zaczął wystawiać potwierdzenie zakupu i potrzebował do formularza moje „nationality”, czyli z jakiego kraju jestem...  Oświadczyłem dumnie, że jestem z POLAND, a on zaczął szukać w komputerze mojego kraju. W końcu dostałem potwierdzenie, patrzę, a tu w rubryce z „nationality” stoi jak wół że pochodzę z PERU. Zgłaszam mu reklamację odnośnie mojego pochodzenia, a ten bezczelnie tłumaczy, że w jego komputerze POLAND nie występuje, bo system nie uwzględnia niektórych pomniejszych kraików.... Obudziła się we mnie duma narodowa i jak Wołodyjowski pod Kamieńcem zapragnąłem ściąć pogańska głowę, ale byliśmy już w strefie zamkniętej lotniska, po kontroli security i nie bardzo miałem czym tego uczynić, a zresztą Krzysiu mnie odciągał.... Nadszedł czas  pakowania się do samolotu. Polecimy liniami EMIRATES, bodajże najbardziej luksusowymi liniami na tej półkuli. I rzeczywiście, Airbus 300, szczyt techniki, komfortowy i luksusowy. Osobisty telewizorek, 30 programów TV, 27 radiowych, z 10 różnych gier komputerowych do dyspozycji, nawet telefon do prywatnej łączności z całym światem. Na monitorku podgląd z 4 kamer, na dziobie, po bokach i spod kadłuba samolotu.  Nie trzeba nawet siedzieć przy oknie by wszystko widzieć. I jeszcze system GPS obrazujący naszą aktualna pozycje. Ale bardziej niż te cuda techniki zainteresowało nas cudo biologii – odziana w zwiewną szatę stewardesa. Stała koło naszego fotela i górowała nad nami. Aby lepiej się jej przyjrzeć Krzysiu wstał. Proces powstawania Krzysia dawno się zakończył, zwiewne cudo biologii stojąc na smukłych kończynach dolnych dalej królowało nad mim qumplem wzrostem, co najmniej jeszcze o głowę. Krzyś z wrażenia przełknął ślinę (miałem wrażenie, że się zaraz obliże, lecz się powstrzymał) i z podziwem wymamrotał:-Patrz, Maciek jaka laska..... Ciekawe czy ona wszystko ma takie w rozmiarze XXL...?-Zamiast interesować się szczegółami mojej budowy anatomicznej, niech pan lepiej siądzie w fotelu bo zaraz startujemy- odpowiedziało podniebne bóstwo czystą polszczyzną w której chyba wychwyciłem leciutki warszawski akcencik Gdyby była taka możliwość to przez cały dwugodzinny lot Krzysiu przesiedziałby schowany w ubikacji, a tak to tylko biedak przez całą drogę udawał, że śpi. Nie pił nawet serwowanych gratis drinków. Chyba bardzo cierpiał...Jak Krzysiu zamelinował flaszkę – to już w następnym odcinku C.D.N.*           *           *
stat