Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Odcinek pierwszy epopei, czyli miłe złego początki


Za oknami toczydełka marki Matiz styczniowy śnieg wali jak diabli, ciemno, droga śliska, a my powoli brniemy do przodu w kierunku Warszawy. Mamy niby jeszcze trochę czasu, zbiórka na lotnisku dopiero za cztery godziny, ale wcale nie jesteśmy pewni czy w taką pogodę zdążymy. Bo jeśli nie, to żegnaj samolociku, żegnaj ekipo i żegnajcie gorące o tej porze roku bardzo ciepłe kraje, jakimi są Sri Lanka i Malediwy do których pośrednio poprzez rzeczoną Warszawę zmierzamy.... Śnieg dalej wali solidnie i mamy wątpliwości czy warto się spieszyć, czy w takich warunkach samolot w ogóle wystartuje, ale powoli pod Radomiem zaczyna się przecierać, pod Grójcem już jest całkiem OK, więc pewnie jednak polecimy. Dojeżdżamy na Okęcie, odnajdujemy stanowisko gdzie się zbiera nasza ekipa – sporo starych znajomych i oddajemy się pod opiekę troskliwego przewodnika. Ta jego troskliwość, grzeczność i ogólna chęć opieki nad nami budzi moją rewolucyjną czujność – jako że już przeszedłem z nim na Ty – oba jesteśmy Maćki – pytam:

 -Ty, Maciek, a czy to nie jest przypadkiem Twój pierwszy wyjazd na Sri Lankę?

- Ależ skąd, no co ty – Maciek jest lekko oburzony moimi podejrzeniami

-No to który? - czujność rewolucyjna nie daje o sobie zapomnieć

-Drugi...... - głos przewodnika jest już mniej oburzony i jakby cichszy....

 

Wbrew moim obawom, z Warszawy samolot startuje planowo i  w Pradze (ludzie, nie dajcie się nigdy więcej nabrać- wódka wolnocłowa jest najtańsza na Okęciu, wszędzie indziej jest droższa!!!) przesiadamy się na samolot czeskich linii. Międzylądowanie do zatankowania samolotu w Dubaju – trzeba wysiąść z samolotu i z powodu zagrożenia terrorystycznego wynieść z sobą wszystkie bagaże podręczne. Z powodów wolnocłowych jestem objuczony jak wielbłąd  (co nawet pasuje w Dubaju), i tak obładowany zwiedzam jedno z piękniejszych i zadbanych lotnisk na świecie. Na terminalu palmy i pochodnie, fontanny i feriia świateł, gdzie trzeba wzmocnionych a gdzie trzeba przytłumionych, a wszystko to odbijające się w wypolerowanych na lustro marmurach.... Niektórym z nas jedno jedynie mąci świetlany urok tego lotniska- całkowity zakaz palenia. W samolocie palić nie wolno, więc rączki trzymające papieroski już drżą, a tu ZAKAZ PALENIA – na całym lotnisku! Polak i tak by świstał ten zakaz, ale strażnik lotniskowy na widok nikotyny w drżących łapkach od razu oświadczył, że kosztuje to 500 dolców i tylko szedł za nami z bloczkiem mandatowym i długopisem w ręce. Złośliwie też przyglądał się, czy aby nie mamy ochoty wypluć gumy do żucia na podłogę, bo na to też miał wysoko wyceniony paragraf w taryfikatorze.

Wracamy do samolotu, a przed ponownym wejściem dokładna rewizja, ze zdejmowaniem butów i pasków od spodni włącznie. Ale już z powrotem na pokładzie i podróż uprzyjemnia nam oglądanie najbardziej zajmującej kinematografii świata, jaką jest bez wątpienia kinematografia czeska. Puszczono nam znany hit światowego kina, jakim jest wyprodukowany przez Czechów western. Kowboje mówiący po czesku mogą być jedynie porównywani do rosyjskojęzycznej wersji enerdowskiej produkcji WINNETOU, gdzie czerwonoskóry brat przemawiał do drugiego czerwonoskórego – zdrawstwuj tawariszcz!!! Przełączenie na angielską ścieżkę dźwiękową niewiele poprawiło sytuację, ale nie należy narzekać, bo przecież mogli puścić “Szpital na peryferiach” albo “Żena za pultom” - co starsi pamiętają co to takiego.

Ale po 24 godzinach podróży lądujemy w Colombo, na Sri Lance, zwanej dawniej Cejlonem. Jest godzina 7 rano, miejscowi przebąkują coś o przejmującym chłodzie – jest przecież tylko 27 stopni, mówią, że zaraz się ociepli, będziemy mogli wtedy zdjąć te swetry i długie spodnie w których wsiedliśmy do samolotu w Warszawie, a z nas pot się aż leje, bo nasze blade ciałka pamiętają solidne mrozy sprzed tych 24 godzin.

Idziemy w stronę parkingu, tam czeka nasz autokar. Przed autokarem siedzi w kucki i pali papierosy czterech ubranych w dziwne stroje mężczyzn. Na nasz widok rzucają papierosy, jeden zaczyna grać na bębnie a trzej tańczą powitalny taniec. Właściwie to tańczą tylko dwaj, trzeci ich tylko naśladuje i to dosyć nieudolnie, wyraźnie widać, że jest nie z tej ekipy. Pewnie ma brata w ministerstwie turystyki i on mu załatwił tę posadę. Potem zgodnie z otrzymanym w Polsce scenariuszem następuje powitanie wieńcami kwiatów. Zostaje mi zawieszony na szyi naszyjnik z drutu do którego przymocowane są kielichy kwiatów (nie wytrzymały nawet przejazdu z lotniska do hotelu i zwiędły) a wieszającym jest zamiast nadobnej dziewoi kierowca autobusu którym mamy jechać.

Po ceremonii powitalnej proszą abyśmy się ustawili do fotografii w szeregu. Ustawiamy się, uśmiechamy, i uśmiech powoli zastyga na wargach – naprzeciw nas stoi ustawiony na trójnogu karabin maszynowy z obsługą trzymającą palce na spuście......

 

(gdybyście tę historyjkę oglądali w telewizji to w tym miejscu byłaby reklama, ale ponieważ jest to słowo pisane to wobec tego: Ciąg dalszy nastąpi....)

 

*        *        *

 


stat