Z ambasadorem UK....
Mnie wypuścić na imprezę, to zaraz coś się wydarzy….
Wczoraj robiłem za tłum na konferencji z udziałem Ważnych Osób, w tym pana Ambasadora UK w Polsce i innych nie mniej Ważnych. Wyższa kultura, szatniarze, portierzy, ochroniarze itd. itp. … Towarzystwo oplakietkowane, każdy podpisany z imienia, nazwiska, pełnionej funkcji, miejsca zatrudnienia. I ja dostałem takową plakietkę, nie byłem gorszy. Z tym, że już na samym początku plakietka odpadła z klapy mojego ancugu. Na szczęście zobaczyłem jak odczepia się z klapy i odpada, więc podniosłem zanim ktoś ją zadeptał i już poprawnie przytwierdziłem ją do kieszonki marynary.
Wykłady, ple, ple, przerwa kawowa. Niewiele osób znałem na imprezie, ale raczej na brak rozmówców nie narzekałem, z tym że nie bardzo mogłem dopasować się do poziomu intelektualnego moich interloku…., interloka.. inte…., - no, moich rozmówców.
Nie zawsze mogłem załapać o co im chodzi… Jeden np. pytał jak tam „chłopcy z operacyjnego”? Kurde, o co mu chodzi?- zastanawiam się - pewnie o serwisantów, bo oni montują systemy operacyjne na komputerach- domyśliłem się inteligentnie, więc odpowiedziałem, że w porządalu, chłopcy se nieźle radzą, są fachowcami….
I tak dalej, i tak dalej….
Po konferencji wróciłem jeszcze do firmy, gdzie Wiesiek z uwagą mi się przyglądnął, skrytykował mój ubiór („Odpina się dolny guzik z marynarki, nie górny, ile razy mam Ci tłumaczyć????"), a potem zapytał co ja noszę przyczepione do kieszonki?
Spojrzałem i zrozumiałem co chcieli ode mnie moi rozmówcy: Plakietka którą podniosłem z podłogi i przywiesiłem sobie głosiła:
Janusz K…..,
KOMENDANT,
Komenda Miejska Policji w Rzeszowie