Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Moja własna, prywatna k. rwa

 

Aby rozwiać wątpliwości o moim słownictwie – k. rwa jest to skrót od kulszowej rwy, która właśnie mnie dopadła niedawno.

No więc, dorobiłem się excluzywnej jednostki chorobowej jaką jest rwa kulszowa. Opisywałem w którymś z poprzednich odcinków, jak w początkach choroby odbywałem naradę z pracownikami leżąc na płask na podłodze gabinetu, a wokół siedzieli na krzesłach pracownicy.... Potem było już tylko gorzej, następnego dnia do południa zżarłem popiątną dopuszczalną dzienną dawkę paracetamolu, potrójną dopuszczalną dawkę ketonalu, oraz zaaplikowałem sobie wszystkie czopki z całej apteczki domowej (kurde, ja tych pederastów nigdy nie zrozumiem...) Pomogło tak średnio – znaczy dostałem śruby i odlotu zupełnego, straciłem czucie we wszystkich członkach, oczywiście za wyjątkiem nogi która dalej mnie napieprzała jak wcześniej. Wylądowałem więc w szpitalu....

Po kilku dniach leżenia stwierdziłem, że w firmie już dosyć wypoczęli beze mnie, więc kazałem wstawić do mojego gabinetu leżankę, dostawcze subaru przerobić poprzez zrobienie leżanki za fotelami kierowcy na karetkę z kuszetka do leżenia i kazałem się wozić do pracy. Wyglądało to śmiesznie, gdy na światłach ulicznych ludzie z autobusów stojących obok zaglądali przez szyby i widzieli faceta w garniturze wiezionego na leżance w samochodzie i czytającego papiery.... Myśleli, że zubożały biznesmen z przerostem ambicji usiłuje się dowartościować....

W pracy też urzędowałem na leżąco, a ponieważ było to bezpośrednio po wyemitowaniu w TV w niedziele filmu „Kleopatra” wszyscy wychodzący z mojego gabinetu znacząco spoglądali na siebie i komentowali faceta, któremu szajba odbiła i to chyba nielekko.

Koniec końców doszedłem do stanu, że mogłem się już poruszać i trafiłem do lekarza specjalisty od k. rwy. A była nim kobieta, blondynka, niebrzydka. Byłem przygotowany na wszystko, tylko nie na przebieg badania. Pani (blondynka, niebrzydka) najpierw popytała mnie o nogę, potem kazała mi się rozbierać do gatek. A następnie zapytała podchwytliwie: A jak pan się czuje w czasie stosunku? Zapragnąłem natychmiast wyjść i sprawdzić tabliczkę na drzwiach, czy omyłkowo nie wszedłem do koleżanki dr Kota-Starowicza tudzież pani Michaliny Sanockiej, ale się powstrzymałem. Wybąkałem, że stosunek, w porządku, całkiem nawet przyjemnie...

A pani dalej pyta czy mi coś nie drętwieje w okolicach krocza.... I zanim zdążyłem odpowiedzieć, ze pytanie jest co najmniej natury intymnej, znienacka zaczęła mnie kłuć po przyrodzeniu trzymaną w ręku igłą. Podskoczyłem jak poparzony, co widocznie ucieszyło panią doktor. Zaszła mnie od tyłu i z zaskoczenia zdarła mi gatki i tą samą szpilą zaczęła mnie dźgać po moich kształtnych pośladkach. Zacząłem głośno protestować, co dalej wyraźnie ucieszyło lekarkę, która stwierdziła, że mój stan nie jest beznadziejny, bo większość odruchów jest prawidłowa. Dostałem skierowanie na rehabilitację i szczęśliwy opuściłem gabinet. Poszedłem więc do znajomego lekarza który mi załatwił tę wizytę (bez znajomości czekałbym w kolejce na sierpień) i opowiedziałem mu przebieg badania. Pokiwał głową i stwierdził, że i tak potraktowała mnie ulgowo, bo jest jeszcze takie badanie, że „łaskocze się piórkiem wewnętrzną stronę podudzia, a wtedy jądro po przeciwnej stronie niż łaskotanie powinno się podnosić”

(text z 2004 r.)

 

stat