Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • przykurzone roślinki
    przykurzone roślinki
  • zaraz mnie dopadnie reszta...
    zaraz mnie dopadnie reszta...

Wstaje ranek dnia pierwszego, przecieramy oczka

Wstaje ranek, przecieramy oczka. Rozglądamy się wokół, ale tej zieloności z nazwy to nie za bardzo widać. Piasek, rzeczywiście fajny, biały jak cholera, ale gdzie ta zieloność???

Okazuje się że nazwa : Wyspy Zielonego Przylądka pochodzi od tego, że leżą najbliżej Zielonego Przylądka leżącego w Afryce, (coś tak 450 km na zachód) i tak zostały nazwane: Wyspy Zielonego Przylądka. Są pochodzenia wulkanicznego, a piaseczek bielutki i drobniutki jest ponoć nawiany wprost z Afryki, z Sachary. I daje temu wiarę, że jest nawiany, bo na zewnątrz nieźle dmucha. Trochę podłamuje mnie recepcjonistka, która witając mnie porannym „bom dia” dodaje: pogoda wam się trafiła idealnie: jest cieplutko, bezchmurnie i prawie bezwietrznie….

A w dalszej rozmowie prosi o oszczędność wody. Wyspa jest bez zasobów słodkiej wody, ta w naszych łazienkach i ubikacjach pochodzi z odsalania, woda do picia przywożona w beczkach z Portugalii. A gdybym miał ochotę przejść się po wspaniałym ogrodzie hotelowym to zaprasza, ale odradza w nocy, bo jest on wtedy nawadniany – konkretnie to zawartością szamba, żeby się nie marnowało, a w pozostałych porach to już można zwiedzać, należy tylko zatkać nos… Aha, i gdyby na alejkach pozostały kałuże, to nie włazić w nie, jest to właśnie pozostałość nawadniania…

 

A z atrakcji to poleca pójście na msze do kościoła… No, myślę sobie - ładnie trafiłem: taka atrakcję to ja mam co niedziela, a jeśli się uprę, to nawet mogę mieć codziennie…. Czy ona naprawdę sądzi, że jest to mój model spędzania wolnego czasu? Ale recepcjonistce chodzi o to, że tu jest AFRYKA!- i msze mają bardziej charakter afrykański niż europejski i może być to sporą atrakcją. Mojej Żonie nie trzeba 2 x powtarzać i idziemy do pobliskiej miejscowości (hłe, hłe, miejscowości)  Santa Maria. Dwie ulice na krzyż, posterunek policji i kościół. Jest też szkoła podstawowa. A ogólnie to na całym Ilha do Sal jest 17 tysięcy mieszkańców, 3 miasta (hłe, hłe, miasta), jedno przedszkole, 3 podstawówki i jedna szkoła średnia. I ponoć na każdym z tych etapów edukacji młodzież jest odziana w mundurki szkolne. Czyżby Giertych był tutaj? A jeśli tak, to czy on tu jakiś pomysł podpatrzył, czy wręcz przeciwnie - zaszczepił?

Podpytuję o tutejszy sposób edukacji i trochę nietypowy: płatna, 30 euro miesięcznie, nieobowiązkowa, 5 lat podstawówki, 3 lata średniej i uniwersytet – wynika, ze ja z moimi latami nauki to miałbym tu ze 3-4 fakultety…

 

Ale znajdujemy kościół, wchodzimy do środka, chcemy się dowiedzieć, kiedy w niedzielę jest msza. A tu właśnie przód kościoła wypełniony małymi dzieciaczkami, wchodzi kościelna, kładzie przy ołtarzu poduszkę, i na niej Pismo Święte. A potem wchodzi ksiądz, zaczyna się msza. Żona wydaje polecenie: ZOSTAJEMY i siada w ławce, a ja za nią w następnej. Wszystko NO STRESS. Dzieciaczki przez całą msze się jeszcze złażą, wystrojone odświętnie. Czyściutkie, umyte, włoski uczesane w warkoczyki z koralikami i jak już stwierdziłem: odświętnie ubrane. Czyli jeden chłopiec ma strój Batmana, a jedna z dziewczynek jest w zimowych butach z cholewami. Elegancja…

Ksiądz odprawia mszę, pierwszy raz słyszę ewangelię czytaną po kreolsku (gdyby nawet była po portugalsku, bo to drugi urzędowy język tutaj, to też niewiele więcej bym zrozumiał) Ale po pierwszym czytaniu następuje jego omówienie.

Żezus- rozumiem

Marija – rozumiem

Dryń, dryń – już mniej

No telefono – jeszcze mniej – kurde, czy na pewno w katolickim kościele jesteśmy?

Ale słowa  Melchîor, Gaszpar, Baaltázar upewniają mnie że w dobrym miejscu jesteśmy.

 

Gdzieś tak w połowie mszy przysiada się do mnie mała murzynka. Po chwili z przodu podchodzi druga i też siada koło mnie. Kolejna dołącza do nich i przynosi mi wydrukowany modlitewnik. Tak przy czterech murzyneczkach moja Żona jest tym stanem trochę zaniepokojona i robi mi fotkę z dziewczynkami.

 

 A potem, to już jak w filmie Hitchcocka - PTAKI, zaczyna obsiadać mnie ich coraz więcej (nie Żon, tylko murzyneczek)

I jak jest ich tak z 1/3 wszystkich obecnych w kościele, zaczynam myśleć jak im, kurde odkryć straszną prawdę, że ten starszy pan, co tu przyjeżdża co roku, co sadza sobie dziewczynki na kolanach, przytula i daje cukierki to NIE JA !!!!

A nawet, jakbym miał z sobą cukierki, to w poprzedniej ławce ŻONA SIEDZI….

stat