Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

W Gruzję idziemy, moi panowie, w Gruzję idziemy...


Po pierwszym oficjalnym spotkaniu zabrano nas na zwiedzanie. Wpakowano nas do samochodów i zawieziono do najnowszej zbudowanej w kooperacji z Francuzami tłoczni wina. Wszystko w szkle i chromach, białe, wykrochmalone fartuchy i nowoczesny sposób produkcji. Suty poczęstunek. Załatwiamy wizytę szybko i już jedziemy do następnej tłoczni. A tam zupełnie coś innego: wino w tym miejscu tłoczy się od setek lat. Wchodzimy do sali gdzie w ziemię wkopane są kamienne kadzie, które tkwią tam już trzy wieki. Demonstracja i degustacja połączona z obżarstwem. Prowadzą nas do kamiennego domku wśród starych drzew, przed wejściem czekają kobiety z konwiami z wodą, w której musimy umyć dłonie zanim wejdziemy. Wchodzimy – kobiety po jednej stronie, mężczyźni po drugiej, trzaskają smolne szczapy, płomieniami których rozświetlone jest wnętrze. Cały rytuał podawania, przyjmowania, wygłaszania, słuchania. Potrawy wjeżdżają jedna po drugiej, rośnie sterta mis z jedzeniem stawianych jedne na drugich. Jedzenia zamiast ubywać to ciągle przybywa. Pamiętam o przestrogach żony: cytuję „zachowuj się: byle jak, ale zachowuj się” – koniec cytatu. Wziąwszy sobie to do serca wysypuję cały półmisek szaszłyków na moje spodnie i już do końca imprezy (i dnia) nie muszę się obawiać że się pobrudzę, bo już bardziej wyciapać się nie można. Dobrze że ciemno....

Po obżarstwie jedziemy do następnej winnicy i tłoczni, która w całości mieści się w korytarzach wydrążonej góry. Pokazują nam tylko dwa z trzydziestu kilometrów tych korytarzy i oczywiście prowadzą na obżarstwo. A na stołach jak zwykle smakołyki typowe dla Gruzji. Mięso wołowe gotowane bez żadnych przypraw, tak jak dżygici przyrządzają je od setek lat. Pierogi coś jak nasze „ruskie” tylko większe i je się je rękami. Szaszłyki opiekane koniecznie na płomieniach z suchych pędów winorośli, mięsa w zalewie i historyczne pożywienie Gruzinów: coś co w żartach nazywają SNIKERS. Są to orzechy włoskie nanizane na nitkę i polewane wielokrotnie sokiem z winogron, tak długo, aż zastygły sok utworzy na orzechach półcentymetrową warstwę. Gruzini otaczają tą potrawę dużym sentymentem, jest ona nieodłącznym atrybutem każdego domu. Musi to być w każdej spiżarni gdyż jest ona bardzo wysoko kaloryczna (zgęstniały sok z winogron!!!) i niepsująca się. Jeśli wiosce groziła napaść to kobiety i dzieci uciekały w góry biorąc jako żelazne racje taką właśnie żywność i tym potrafili przetrwać wiele tygodni (przywiozłem trochę tego SNIKERSA do Polski, wzbudził swoim smakiem i oryginalnością dużą furorę).

A po tym obżarstwie zawieziono nas z powrotem do rezydencji na ......kolacje!!!

Po kolejnym posiłku zaproszono nas do rządowych piwnic, już nie w celach degustacyjnych, lecz demonstracyjnych. Głęboko pod ziemią, w stałej temperaturze +7stopni są składowane rządowe zapasy win. I służą one nie potrzebom podniebienia, lecz jako lokata kapitału. Na stojakach stoją wina podzielone na rodzaje i roczniki. Każdemu rocznikowi osobny stojak. Gdy doszliśmy do stojaka z winami z mojego rocznika, zatrzymałem przewodnika, zrobiłem sobie zdjęcie przy butelkach i zapytałem czy był to dobry rocznik? Oczywiście wyśmienity, w co nigdy ani ja ani moja Żona nie wątpiliśmy. Wyjąłem z portfela zdjęcie mojej Małżonki i zapytałem o wina z jej rocznika. Nie uzyskałem wiążącej odpowiedzi, gdyż przewodnik spojrzał na fotkę i powiedział, że tak młodych win jeszcze nie magazynują. Zapunktował u mnie...

Doszliśmy do końca expozycji i oprowadzający zatrzymał się przy butelkach tak starych, że Napoleon już uznałby je jako wina starych roczników. Butelki ponad 170 lat leżakowały tutaj. Dostałem jedną taką butelkę do potrzymania i zapytałem ile jest warta. Odpowiedziano mi, że nie wiadomo, ponieważ w czasie ostatnich 30 lat nie było transakcji winem starszym niż sto lat, więc nie można nawet w przybliżeniu oszacować ile to jest warte, gdyż nie ma skali porównawczej. Przy okazji dowiedziałem się, że wartość takiego wina 170-cio letniego już spada, ponieważ maximum bukietu i smaku wino osiąga przy 150-ciu latach.

Wracaliśmy tą samą drogą i przechodząc koło mojego rocznika pomyślałem sobie, że można poświęcić ze 100-200 dolców i kupić flaszkę wina tak starego jak ja, aby kiedyś z okazji ślubu którejś z córek wypić z zięciem. Hej, rozmarzyłem się, łezka stanęła w oku i zapytałem przewodnika czy można kupić butelkę. Usłyszałem „zazwyczaj tego nie praktykujemy, ale w wypadkach wyjątkowych mamy zgodę na dokonanie takiej transakcji. Butelka ze stojaka na który pan wskazuje kosztowałaby ok. 18 000 dolarów, osobiście polecałbym czerwone wytrawne, ale jeśli chciałby miły gość półsłodkie, to też jest dostępne”.  Powiedziałem, że jeszcze muszę się zastanowić, ale tak naprawdę to zadumałem się nie nad rodzajem wina, ale nad tym, że nie zdawałem sobie sprawy z tego jaki stary jestem...


stat