- w drodze do samolotu..
- sielanka - taxi na wodzie
- kapitan instruuje przed lotem...
- okrążamy wysepkę
- stateczki jak zabaweczki
- lotnisko: z przodu i z tyłu, z lewej i prawej -woda
- stotica Maledivów - Male
- huknęło, gruchnęło i dymek leci..
The Maldivian Air TAXI
I już naprawdę koniec przyjemności pobytu, trzeba przejść do rzeczy mniej przyjemnych. Konkretnie do uiszczenia za pobyt. Troszkę się nazbierało… dostaję rachunek i jest więcej niż troszkę… nurkowanie miało być po 55 dolców, ale nie wiedziałem, ze trzeba jeszcze dopłacić za „opcjonalny” ekwipunek: czyli jacket, komputer i oczywiście najbardziej z nich „opcjonalną” butlę z powietrzem. Hmmm, dobrze że zdecydowałem się na wersję „exclusive” – czyli na napełnioną butle, bo podejrzewam, że wersja standard jest nie nabita… Kiedyś czytałem, że obiad w stołówce firmy IBM kosztuje 2 dolary… Natomiast 10 dopłaca się za opcjonalne łyżkę i widelec…
Zamierzam protestować, że za nurkowanie płacę 80 USD zamiast 55, ale widzę, że kolega za kurs nurkowania zamiast 350 dolców ma zapłacić coś około 600, więc uznają mizerność moich żądań w stosunku do rozmiaru szkód kolegi…
Natomiast nie przepuszczam pozycji: snorkowe safari – 50 USD + napiwek 10% = 55 USD
Jeszcze sam napiwek bym przebolał, ale za safari bulić nie będę – nie dość że według cennika ma kosztować 25 USD a nie 50, to jest już jest zapłacone przez organizatora… Walenty tez ma 55 USD doliczone…
Wyjaśniają i safari z rachunku nam odpuszczają… U nas w Polsce w rachunku takie nadprogramowe pozycje na rachunku dopisuje się jako „ANSU” – czyli A Nuż Się Uda, a tu nie ma takiej filigranowej delikatności…
Dobra, popłacone, czas na powrót do świata zewnętrznego. Mamy wracać Maldivian Air Taxi – samolotami na pływakach. Łódka zawozi nas do pomostu zacumowanego na środku laguny, przy pomoście samolot. Wsiadamy i od razu z maledivskiego raju przenosimy się do maledivskiego piekła.. Samolot stał zacumowany i zamknięty tu od rana i wewnątrz jest gorąco jak w piekle… Pilot, w czystej, wykrochmalonej koszuli i na bosaka zasiada za sterami, odwraca się do nas i zapowiada:
- Witam na pokładzie linii Maldivian Air Taxi! Nasz lot potrwa pół godziny i wylądujemy przy porcie lotniczym w Male. Pod siedzeniami są kamizelki ratunkowe, a w kieszeniach siedzeń przed każdym z was jest instrukcja bezpieczeństwa. Proszę ją wyciągnąć i używać. Instrukcja poniższa służy bowiem do wachlowania się, bo samolot klimatyzacji nie posiada…
Zaryczały silniki, chwilę suniemy po wodzie i w końcu majestatycznie unosimy się w powietrzu, zataczamy pożegnalne koło nad Kuramahti i kierujemy się do celu… Przelatujemy nad innymi atolami i wysepkami, z powietrza wyraźnie widać płycizny raf i błękitną głębię morza w miejscu gdzie rafa się kończy… Widać już Male, ale nie lądujemy… Zataczamy kręgi nad jakąś wysepką. Lecimy w sumie o 5 minut dłużej, bo jak dowiedzieliśmy się potem lądował właśnie samolot prezydencki i dlatego potrzymano nas dłużej w powietrzu…
Ale w końcu lądujemy i dobijamy do pomostu. Wchodzimy do portu, a tu w niespełna w chwilę (1chwila= 3 momenty[1]) po wylądowaniu słyszymy huk potężnej explozji… Wybiegamy przed budynek i widzimy spory, bijący w niebo słup czarnego, tłustego dymu… Robimy fotki, ale obsługa stanowczo zaprasza nas do wnętrza portu. A w porcie możemy dostać… koreczki do uszu- przeciw hałasowi – rychło w czas sobie przypomnieli…
Dopada mnie jakiś gość z obsługi:
- Nazwisko?
– Zaczara – pokazuję mu na liście (mówię przez „cz” bo jak powiem Zachara to nie pojmie)
- Pokaż na liście gdzie twoja żona – podtyka ni dalej listę..
- Nie ma tu jej – została w domu – usiłuje tłumaczyć..
- No, pokaz, z kim śpisz (w domku -już nie dosłyszałem, ale się domyśliłem o co chodzi)…
- O, tu, śpię z Walentym ! – pokazałem na liście…
Spojrzał na mnie z lekkim obrzydzeniem, ale grzecznie obwieścił:
-OK., ty i twój żona płacicie łącznie za przelot 350 dolarów…
Na szczęście przyplątał się Grzegorz i powiedział, ze on zapłaci za całą grupę.
Byłem wolny, więc poszedłem do łazienki, przepłukać się, albowiem po samolocie byłem cały spocony, a w budynku portowym paskudnie duszno. A w ubikacji chłodek, kafeleczki, klimatyzacja, zapalone świece zapachowe. Aż żal się spieszyć… Po chwili zaczęło się robić mniej komfortowo (ale dalej miło) bo większość grupy zlazło się do ubikacji i nie miało ochoty jej opuścić. Ktoś rzucił propozycję, żeby zamówić drinki i pozostać tu dłużej….
Ja nawet wziąłem prysznic w kabinie, ale musiałem się wytrzeć papierem toaletowym, chociaż to nie jest proste…
I było sympatycznie, aż dopiero wkurzona obsługa portu wyprosiła nas stamtąd pod pretekstem zapakowania do busów i wywiezienia do portu lotniczego…
I tak skończył się wyjazd Indie i Maledivy, bo więcej niewiele pamiętam gdyż drogę do Polski praktycznie przespałem odpoczywając po wypoczynku na Maledivach…