Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • sklep w barwach prawie narodowych, jeden z 1055 z Wołowcu…
    sklep w barwach prawie narodowych, jeden z 1055 z Wołowcu…

Śpimy w Wołowcu

Śpimy w Wołowcu, taka miejscowość nad rzeką Riką, w paśmie Borżawy, otoczona zewsząd górami. Składa się głównie z stacji kolejowej, na której do każdego składu doczepiana jest dodatkowa lokomotywa, bo dostać się do Wołowca łatwo, a wyjechać trudniej, bo w każdą stronę solidnie pod górkę. Oprócz rzeczonej stacji jest cerkiew, hotel -GRAND HOTEL, małe gniazdo hoteli nie-GRAND HOTELI, i tak na moje oko 1055 sklepów alkoholowych (stąd taka dokładna liczba „na oko”, bo przypuszczam, że postawiono jeden sklep z alkoholem na każdych dziesięciu mieszkańców, a przewodnik mówi o ich liczbie 10550).  Rozkładamy się po pokojach, w tym gniazdku nie-GRAND HOTELI.Na takich wyjazdach uczestnicy są rozparcelowywani po pokojach tak, aby na długie wieczory mieli jakieś tematy wspólne, czyli najprościej to według wieku, żeby nie następował konflikt pokoleń. Ale nie zagląda się w metrykę, tylko wiek na oko się ocenia. Dlatego też na poprzednich „Twardzielach 2007” zakwaterowano mnie ze znanym z poprzedniej serii opowiadań Zasłużonym Prokuratorem, który był z rocznika mojej mamy… (wtedy tłumaczyłem to sobie, ze to on młodo wyglądał)Albo się myliłem, albo widać, że przed tym wyjazdem miałem w robocie okres stresowy i nie wyglądałem najlepiej, bo tym razem zakwaterowano mnie z Władziem – przesympatyczny pan, starszy o 3 lata od mojego Taty, rocznik 32. Ale jak się potem okaże, że o ile Zasłużony szedł przez góry jak czołg (tylko, że jak kiedyś pisałem, w odróżnieniu od czołgu jeden ślad po nim zostawał) to Władziu zasuwał po górkach jak lekki transporter opancerzony. A to sobie szybko potruchtał na początek kolumny, aby jakaś uroczą opowiastką uraczyć kogoś, a to odskoczył na boczek, boróweczek spróbować, a to przycupnął nad źródełkiem, wody się napić…Ogólnie to Władziu był dla mnie pewnego rodzaju zbawieniem – jak już nie miałem sił i miałem paść to zaciskałem zęby i myślałem- „co to, ja Władzia nie dogonię???” i wykrzesywałem jakieś ich resztki. A Władziu tylko coś sobie nucił pod nosem (zdawało mi się, że to był jakiś rosyjskojęzyczny przebój, bodajże: „Nas nie dogonia’t, nas nie dogonia’t”)I nie powiem, nawet kilka razy Władzia doścignąłem. Doścignąłem, ale nigdy nie prześcignąłem. Bo co tylko resztką sił dochodziłem w jego pobliże i usiłowałem jeszcze mimo już przelatujących przed oczyma mroczków go wyprzedzić, to on przypominał sobie jakąś historyjkę i nie przerywając marszu, ani nie zwalniając, opowiadał. I chwała mu za to, bo słuchając go nie musiałem udowadniać sobie, że jeszcze 75-cio latka wyprzedzić potrafię… Więc wracając do hotelu, to mamy pokój w Władziem. Rozglądam się po nim (po pokoju, nie Władziu) i widzę, że standardy się poprawiają, nie jest źle. W łazience gorąca woda (co nie znaczy, że można było się wykapać, bo z kolei zimnej nie było), na stoliku naczynia do picia, i to nie jakieś obleśne plastikowe jednorazówki, tylko solidne: musztardówka, kubek firmowy Liptona i kubek porcelanowy z napisem „Ja was ljubliu”. I też nie jednorazowe, bo widać że poszczerbione.. Mydła w łazience też osobne, po jednym na każdego, z tym że używane już przez kilka tabunów turystów… I to, co najbardziej świadczy o tym że Ukraina idzie do przodu to fakt, że w łazience były ręczniki z nadrukowaną nazwą hotelu. Hotel w którym mieszkamy nazywa się: HOSPITAL PROPERTY.
stat