Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Salvador po raz pierwszy


Miasto stare, historyczne, Salwador (BATHIA) leży nad zatoką Św. Wawrzyńca. Że nad nią leży, musimy uwierzyć Marcie na słowo, bo na razie jedziemy z lotniska do hotelu. Już wyjście z lotniska do autokaru jest szokiem. Mimo godziny 9-tej wieczorem jest duszno i wilgotno. W porównaniu z tutejszym klimatem w Rio było miło i sympatycznie. No, cóż, Rio leży na 23 stopniu szerokości, a tu do równika brakuje tylko 12 gradusów. My nie jesteśmy przyzwyczajeni do tych temperatur, ludność tubylcza jest. Nietypowo wygląda kierowca naszego autokaru, siedzi on w osobnym, nie klimatyzowanym miejscu, oddzielony od nas przepierzeniem. Mówi, że w klimatyzowanym pomieszczeniu by nie wytrzymał z zimna...

Godzina jazdy i jest nasz hotel. Naprawdę Salwador leży nad jakąś zatoką, bo i nad nią jest położona nasza nowa siedziba. Przez otwarty balkon naszego pokoju słychać fale uderzające rytmicznie o brzeg zatoki, ale morze zostawiamy na rano, dzisiaj jeszcze wypuszczamy się na miasto. Uczynny kierowca zgadza się zaczekać aż pozostawimy bagaże w pokojach i zawozi nas do centrum. A tam zabawa na całego!!! Mimo późnej pory, (bo zbliża się już dwunasta w nocy) ulice tętnią latynoskimi rytmami i śpiewem. Włóczymy się po ulicach, dołączając to tu, to ówdzie do tańczącego tłumu. Ludzie przewalają się po ulicach tam i z powrotem, tańczą, podrygują, podśpiewują, wykrzykują!!! Marta znająca miejscowe obyczaje prowadzi nas na rynek, tam pokazuje, dokąd możemy się bezpiecznie poruszać, częstuje nas jakimś miejscowym przysmakiem z ulicznego straganu i puszcza nas wolno. Rozchodzimy się w różnych kierunkach, odwiedzając liczne lokale gdzie bawią się ludzie. Nawet nie wiem jak określić taką roztańczoną knajpę, bo określenie „dyskoteka” nie bardzo pasuje pod tą szerokością geograficzną. Łazimy z Krzysiem od lokalu do lokalu, tu tańczą sambę, tu salsę, tu zupełnie co innego. I w końcu zmęczeni i spoceni postanawiamy odpocząć i włazimy na drinka do ogródka jakiegoś lokalu. A tam już siedzi ¾ naszej ekipy łącznie z Martą. Ucieszony tym spotkaniem Krzyś proponuje wszystkim drinka, o którym słyszał od miejscowych, że jest wyśmienity. Zgodnie z jego sugestią zamawiamy go i juz po chwili muszę bronić mojego qmpla przed zlinczowaniem, bo paskudztwo nie daje się wypić. Ale strata nieduża, Brazylia jest tania jak barszcz, z tym, że nam na piciu barszczu akurat wcale nie zależało. Ale inne trunki też jak na naszą polską kieszeń to raczej ceną śmieszyły, tak że stając w jego obronie tak dużo nie ryzykowałem, lincz skończyłby się co najwyżej na paru kuksańcach....

Popijamy zmrożone drinki, czarnoskóra obsługa obsługuje nas z typową w tym klimacie prędkością. Mimo iż co śmiglejsze żółwie zdecydowanie wygrałyby z obsługą sprint na 100 metrów to z naszego kelnera pot wprost się leje. Nic dziwnego, mimo 1 w nocy jest temperatura ponad 30 stopni i straszna wilgotność. Z kolei obserwuję swoją skórę: ani grama potu – po prostu jest tak gorąco, że co się spocę to to natychmiast paruje pozostawiając na niej tylko sól i tłuszcz (czuje się jak gęś z której topi się tłuszcz metodą wielorazową, po topieniu puszcza się ją wolno aż znów się otłuści i potem wytapia od nowa). Siedzimy obserwując uliczne życie, kolorowy korowód uczestników tej fiesty, zarówno miejscowych jak i przyjezdnych turystów- łatwo rozpoznać jednych od drugich, nie tylko po kolorze skóry i ubiorach, ale i po gracji ruchów podczas tańca... Lokal zamykają, rozchodzimy się znów we wszystkie strony. W tłumie Krzyś niknie mi z oczu i lezę znów w znanym czytelnikom towarzystwie Walka i Grześka. Środek nocy, gorąc i duchota straszne, nic dziwnego, że wędrując ulicami pochłaniamy spore ilości napojów chłodzących, niektórych nawet z procentami. Docieramy w końcu w okolice naszego hotelu i wtedy okazało się, że włączył nam się szwendacz. Idziemy połazić po zalewanej falami przyboju plaży i stwierdzamy, że nie możemy się rozstać i położyć spać bez wypicia pożegnalnego piwa. Zapominamy o przestrogach Marty, o tym gdzie możemy się bezpiecznie poruszać i ruszamy na poszukiwanie knajpy. Długo nic nie ma, ale w końcu w jakieś bocznej uliczce znajdujemy jeszcze czynny lokal. Wchodząc nie wiedzieliśmy, że wybieramy jeden z ciekawszych sposobów samobójstwa, jaki tylko sobie można wyobrazić. Otóż w knajpie oprócz nas nie było żadnego białego. Na nasz widok rozmowy przycichły, zaczęto szeptać między sobą. Ale nasza percepcja i zdolność logicznego myślenia była (zapewne z powodu zmęczenia całodzienną lotniczą podróżą i zmianą strefy czasowej) była mocno ograniczona i spokojnie zasiedliśmy przy jednym ze stolików. Jeszcze był czas żeby dać nogę, ale cóż, to zmęczenie.... Zamówiliśmy po piwie, wypiliśmy i zasuwamy do barmana żeby zapłacić. Proszę uprzejmie- informuje - za 3 piwa w knajpie należy się 3 reale (na nasze 4 złote). Niepomni ostrzeżeń Marty żeby dla bezpieczeństwa nie nosić przy sobie więcej niż 20 brudasów zgodnie sięgamy po portfele i pokazując barmanowi, że żaden z nas nie ma drobnych pytamy na migi czy ma wydać ze stówek lub pięćdziesiątek? Rozmowy całkiem zamilkły, barman zzieleniał i zaczął nam wydawać ze stówki... Miejscowi pokazywali sobie nawzajem oczami nasze trzymane w rekach portfele, ale jak widać opatrzność czuwała nad nami i trafiliśmy na litościwego Brazylijczyka barmana. Po wydaniu reszty odprowadził nas do drzwi i po naszym „wyjściu smoka” zdecydowanie zamknął drzwi na klucz nie wypuszczając za nami nikogo...

Po raz kolejny doświadczenie wykazało, że oddalanie się od Krzysia może mi nie wyjść na dobre.....

 

Uwaga od autora:

 napisane trochę później, juz po pierwszej korekcie:Niniejszym oświadczam, że wbrew temu co twierdziłem w poprzednim odcinku to Salvador nie leży nad zatoką Św. Wawrzyńca, tylko Wszystkich Świętych.  (Zmiana ta dokonała się prawdopodobnie dopiero w ostatnim czasie, gdy już wyjechaliśmy z Brazylii i nie zdążyłem jej jeszcze zauważyć) Napisane jeszcze później, ale jeszcze przed oddaniem do wydawnictwa:

Po przemyśleniu postanawiam odwołać swoje oświadczenie w sprawie położenia miasta Salvador (Bahia). Otóż pierwotnie twierdziłem że leży ono nad Zatoką Św. Wawrzyńca, a wczoraj pod wpływem zewnętrznych nacisków odszczekałem to i ogłosiłem że jednak leży nad Zatoką Wszystkich Świętych.

 

W związku z powyższym:

 

a) nie neguję faktu, że Salvador (Bahia) leży nad zatoką Wszystkich Świętych

ale:

b) Święty Wawrzyniec (jak sama nazwa wskazuje) jest też Świętym

z czego wynika:

c) Jeśli  Św. Wawrzyniec jest świętym, a Salvador (Bahia) leży nad zatoką Wszystkich Świętych to Salvador (Bahia) leży tez nad zatoką Św. Wawrzyńca

 

Co było do udowodnienia i na moje wyszło !!!!

 (strasznie nie lubie nie mieć racji)

 

Pozdrawiam:

Autor


stat