Rysiu i Jacek w jednym stali domu...
Wracaliśmy z Żona i znajomymi z Włoch. I jakoś tak droga przebiegała przez Czechy, więc grzechem nie do odpuszczenia byłoby nie odwiedzić ks. Rysia. Przed wyjazdem zapytałem u Saletynów, gdzie teraz Rysiu urzęduje, udzielono mi informacji i porady: Tylko możesz go nie poznać, bo Rysiu sporo przytył…
Po nocnej jeździe zawitaliśmy pod plebanie Rysiową o piątej rano…. Oczywiście ani na łomotanie ani na dzwonki do drzwi nikt nie odpowiadał. Zacząłem więc rzucać w okna kamieniami. I w końcu po chwili okno się otwiera, a ja zdębiałem: z okna wychyla się niemrawie cielsko ze 150kg żywej wagi….. Spodziewałem się ze przytył, ale..:
- Rysiu, mordo - (samo „Mordo”, bo „Mordo ty moja” to wynalazek późniejszych czasów) -ale Ty przytyłeś!!!!!!!!!!!!!
A z góry rozespane: Ja to nie ja, Rysiu śpi z drugiej strony budynku, tam rzucajcie kamieniami…
I tak poznaliśmy ks. Jacka, super poczciwo-sympatycznego proboszcza parafii gdzie Rysiu akurat wikarował, a pasowali do siebie jak bracia bliźniacy (żadnych aluzji). Jacek miał rzeczywiście
- …i jakom se żeknoł, sameho Pana Boha my nie uwidzemy, ale sem możem zobaczyc jeho obecność… Tako, jako na tom mobilu- tu siegnięcie ręką pod ornat, zręczne wyłuskanie komórki – teho, kto nam zwoni my nie uwidem, no na tym ekraniku – publiczne pokazanie wyświetlacza – my możem uwidzieć, kto nam podzwania ….- aktywacja klawiszy -odrzuć połączenie- wetkniecie komórki pod ornacik – Pan Boh to jest wszehno samo dobre….