Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Rozdział V


No i jesteśmy już w Bułgarii. Hotelik fajny, miły, sympatyczny, mieszka w nim tylko nasza polska ekipa. Właściciel o sympatycznym imieniu Penio – zwany potocznie Szpenio daje wskazówki odnośnie pozostawiania samochodów – zawsze na strzeżonym parkingu, bo zniknie momentalnie. Niestety, nie możemy zastosować się do jego wskazówek, bo wjazd na parking zastawił jakiś tubylec i wjechać się nie da. Stawiamy więc autka jedno za drugim przed hotelem, ściśle przylegające do siebie zderzakami. Tą metodą złodziej może gwizdnąć tylko pierwszy lub ostatni. Spokojnie popijamy kawę, kiedy przed pierwszy z naszych samochodów zajeżdża miejscowe BMW, a spod maski wydobywa się dym. Spokojnie przyglądamy się, pewnie woda się wygotowuje z chłodnicy… Ale kierowca otwiera machę, a tu wysokie na metr języki ognia!!!!

 Wszyscy nasi jak jeden mąż (i dwie żony) rzucili się w kierunku parkingu. Byłem zbudowany chęcią pomocy obcemu Bułgarowi w jego nieszczęściu, ale okazało się że nasi ruszyli nie po gaśnice i do pomocy, tylko zabrać swoje samochody, bo jak tamten exploduje to trzeba sp…. (ływać stąd). Ale nieszczęśnik jakoś ugasił pożar, wdajemy się z nim w rozmowę zdumieni że nowe bądź co bądź BMW tak ładnie się pali…

E, to tylko karoseria z BMW- wyznaje lekko zawstydzony Bułgar – silnik jest od Łady Samary, a samą karoserię tanio kupiłem tamtego roku….

Pewnie jakiś Krzyżak do dzisiaj tej  karoserii szuka po Bułgarii….

 

Wszyscy byliśmy bardzo przywiązani (no, nie dosłownie, w przenośni) do naszych samochodów. Nie bardzo mieliśmy ochotę, aby którykolwiek z nich przeszedł w posiadanie jakiegoś tubylca. Tym bardziej, że przepisy bułgarskie jasno określają – jak Ci podpieprzą samochód, to nie dość że wracasz do domu z rodziną pociągiem, to jeszcze musisz zapłacić od tego ukradzionego auta cło wwozowe. Tak, że się to w ogóle nie opłaca. W niedzielę pojechaliśmy wszyscy do kościoła do Burgas, gdzie polski ksiądz zakonnik, specjalnie dla nas odprawiał Mszę. Autka pozostawiliśmy na przykościelnym parkingu i  nabożeństwo się zaczęło. A teraz już wiem, co oznacza termin „podniesienie” w kościele (a przynajmniej w obrządku bułgarskim). Bo jak nagle usłyszeliśmy z parkingu głośny autoalarm, to wszyscy aż podnieśli się ze swoich miejsc w ławkach, a Grzesiek to nawet na tej ławce stanął (taki pobożny!!!) żeby wyjrzeć przez witraż na parking…. Jedyny, który na dźwięk syreny zachował spokój i nie uczestniczył w „podniesieniu” to byłem JA. No bo w moim aucie alarm jeszcze nie był zainstalowany….


stat