Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Prolog TWARDZIELI

Gdy po okresie rekonwalescencji po połamaniu obojczyka potrzebowałem trochę fizycznego wysiłku, jak z nieba spadła mi propozycja starego znajomego: Wiesz, tak z grupą kumpli prawników jedziemy w ukraińskie góry, taki wypad dla twardzieli, jedziesz cieniasie? Zapytał i popatrzył znacząco na mój obły wystający spod koszulki brzuszek…

Hmmm: góry? , Ukraina? , extremalne? , dla twardzieli????

Wszystko to spowodowało, że z entuzjazmem wykrzyknąłem WODZU, PROWADŹ!!!! i uścisnąłem jego łapę wręcz z oddaniem…

O tym, że wyjazd jest wyłącznie dla twardzieli, przekonałem się już zaraz po wyruszeniu spod rzeszowskiego sądu. Sąsiad z fotela obok wyciągnął spod siedzenia ciężki plecak (TWARDZIEL- pomyślałem z uznaniem) – a z plecaka wystawało 7 (siedem) szyjek butelek 0,7 litra…

-Wszystko to, to zacne nalewki, a i cnotliwa nastojka na spirytusie z ziołami się tam znajdzie – wyjaśnił – każda na innym zielu pędzona. – kontynuował- Bo my, prawnicy, to lubimy sobie czasem usiąść i podegustować. Ale, uważamy, żeby nie wyszło tak więcej niż po literku na łeb, żeby się nie upić… - i wtedy zadrżałem…

Wyraziłem swoje zdumienie, po co wozić drewno do lasu, w tym przypadku wódkę na Ukrainę, tam i lepsza i jeszcze trzy razy tańsza…

Spojrzał na mnie jak na idiotę, i wyjaśnił, że do granicy jest ponad 80 km i zanim tam dojedziemy… - zadrżałem powtórnie…

Granice przekroczyliśmy migiem, jeszcze tak szybko nigdy mi się nie udało i zaczęliśmy realizować część kulturalną naszego wyjazdu, zwiedzać Drohobycz, miasto Brunona Szulca.

I w trakcie zwiedzania okazało się, że jednego brakuje – gościa o roboczym pseudonimie WIKING. Rozleźliśmy się po całej mieścinie, szukając go, ale bez sukcesu, klienta wcięło.

Wróciliśmy do pojazdu i wtedy się znalazł- klęczał przytulony do przedniej opony, bodajże wyznawał jej miłość.. Nawet we trzech nie daliśmy rady go od niej oderwać, bo z gościa nie ułomek był i pseudo WIKING nie za darmo otrzymał. Dopiero jak wpadłem na pomysł, że po dobroci lepiej - poskutkowało. Po prostu obiecałem Wikingowi, że tą jego ulubioną oponę zabierzemy ze sobą do Wołowca, gdzie mamy nocleg i tam nadal będzie się mógł o nią opierać… Wtedy dopiero wsiadł do wozu.

Na drugi dzień Wiking w tajemnicy wyznał mi (i innym też), że ma uszkodzony staw kolanowy i czasem, jak się wywróci to nie może wstać, a ludzie wtedy niesłusznie go podejrzewają że nadużył alkoholu. Wstyd mi się zrobiło i nie mogłem mu spojrzeć w oczy, bo ja też o to tego zacnego obywatela podejrzewałem. No cóż, pozostało tylko przepraszać…

stat