Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • kapliczka przydrożna
    kapliczka przydrożna
  • więc płyń gdzie wiatr, więc płyń gdzie sztorm...
    więc płyń gdzie wiatr, więc płyń gdzie sztorm...
  • dymy kadzidełek
    dymy kadzidełek
  • ja w gaciach i z dzwoneczkami
    ja w gaciach i z dzwoneczkami
  • wnętrze pagody
    wnętrze pagody
  • Budda z paseczkami złota
    Budda z paseczkami złota
  • ostatnie 30 z 309 schodów
    ostatnie 30 z 309 schodów
  • pieniązki na szczęscie
    pieniązki na szczęscie
  • Pagoda w rusztowaniach
    Pagoda w rusztowaniach

pożegnajmy góry

Powoli kończymy górska część wycieczki. Nie pisałem o jeździe rowerami po górkach.

Hmmm, napisałem „rowerami”?  Pomyliło mi się coś. Rower to coś, co ma dwa koła, ramę, hamulce, przerzutki. Mój pojazd miał dwa koła, ramę, spowalniacz (hamulcem toto na pewno nie było) i pół przerzutki. Pawełka pojazd miał też spowalniacz i początkowo nawet przerzutki. Po 10 minutach przerzutki się rozpadły i zostaliśmy z tyłu. A potem zrozumiałem, co oznacza wyścig na dochodzenie, jak przez parę kilometrów ścigaliśmy peleton na rowerach bez przerzutek. Pojąłem też znaczenie górskiej premii. Wypluwałem już płuca pod jakaś góreczkę, kiedy nagle spokojnym tempem wyprzedził mnie prezes poważnej firmy, nawet niewiele młodszy ode mnie. Porzuciłem plan zejścia z roweru i dalszego go prowadzenia, bo jeśli ktoś, kto jest duuuużo większym prezesem (chodzi o funkcję, nie o rozmiar) ode mnie i jeszcze tylko 10 lat młodszym daje sobie radę, to i ja potrafię. Wyplułem płuco, wepchnąłem serce z gardła na powrót do klatki z piersiami, i prawie że zdechnąłem, ale na górkę wyjechałem. Załamałem się, jak zobaczyłem, że poważny prezes na szczycie obraca rower,  jedzie na dół, zawraca i ponownie spokojnym tempem na tę górkę dla relaksu sobie podjeżdża* ….

Nie pisałem też o 20 kilometrowym spływie pontonami, gdzie pierwszy kilometr pokonywaliśmy w stresie  i napięciu, walcząc o życie, a pod koniec to doszliśmy do takiej wprawy, że o wiele trudniejsze bystrze przepływaliśmy nawet nie przerywając sobie dyskusji o wyższości Świąt Wielkanocnych nad Świętami Bożego Narodzenia….

Część górską wyjazdu kończymy definitywnie w Ciang Mai, gdzie busami wyjeżdżamy na wzgórze Doi Suthep, gdzie jest Złota Pagoda. Góra wielka jak cholera (800 metrów od stóp do szczytu) a na samym szczycie Pagoda. Mikołaj zapewnia, ze gdyby nie chmury, to widzielibyśmy u stóp góry całe miasto, ale w Pagodzie też jest co oglądać. Na szczyt jechaliśmy z pół godziny non stop pod górę, a tu jeszcze trzeba wspiąć się ze sto metrów stromymi schodami. Pod bramą wejściową Mikołaj spogląda na nas zdyszanych i ociekających potem i stwierdza: jeśli wiecie, że macie taką słaba kondycje, to dlaczego nie wyjechaliście windą? Przecież 309 schodów to trochę podejścia jest…

Nawet nie mieliśmy siły go pobić…

Aby nas ułagodzić Mikołaj szybko opowiada historie, ze jak ktoś tam wiózł na białym słoniu kość ramieniową Buddy i u celu podróży kapnął się, że po drodze ją zgubił. I wracał poszukując jej i w miejscu gdzie zgubioną rączkę znalazł ufundował świątynię. Dla mnie to historia się kupy nie trzyma, bo na jaką Anielkę ktoś przewożąc relikwie (nawet na białym słoniu) miałby wspinać się na szczyt 800 metrowej góry, żeby potem złazić w dolinę?

Przekraczam bramę, oko strażnika moralności dostrzega moje kolano, więc wkładam przydziałowe gacie i jeszcze buty zdjąć muszę. Wchodzimy na teren świątyni.  Wzdłuż ścian dziesiątki dzwonów, a kadzidełek tyle, że nad placem unoszą się kłęby dymu. Przed posągami Buddy wierni składają dary z owoców i wody. Wierni też mogą na znak poddaństwa nalepić na posążek paseczek złotej folii, jako swój dar. Inni wierni mogą sobie taki paseczek z kolei oderwać od posążka i nalepić albo na auto albo na ścianę, ponoć przynosi to szczęście. Można też zamiast złotej folii przylepić na wosku pieniążka do ściany… Ale nas interesuje centralna kopuła pagody, jest cała pokryta złotem. I kurde, szok. Kopuła, główna atrakcja – jest w remoncie… Obudowana rusztowaniami i prawie wcale jej nie widać. Ale sprytni Tajowie znaleźli rozwiązanie. Od razu stworzyli punkt usługowy. Robią turyście fotkę aparatem cyfrowym, a potem wklejają klienta w Photoshopie w fotkę świątyni sprzed remontu… Kurde, gdybym wcześniej wiedział, że tak można, to nawet nie musiałbym do tego Ciang Mai jechać, wysłałbym im fotkę moja mailem do wklejenia w odpowiednie tło i pobyt miałbym zaliczony…

 

*Okazuje się, że poważny prezes poważnej firmy w chwilach wolnych regularnie ściga się na rowerach w jakimś zespole i bez szans było próbować mu dorównać…

stat