Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • ..Delfinów język też rozszyfrowalem JA..
    ..Delfinów język też rozszyfrowalem JA..

Powrotny horrorek, cud że żyjemy, zatrucie C2H5OH było prawie pewne...

Skończyły się spotkania, skończyły mecze. Po pięciu dniach pora pakować puchary i wracać. Za posiadane resztki lei chłopcy kupują pamiątki (bulgocące, w szklanych opakowaniach) i pakujemy się do autokaru. Do Rumunii jechaliśmy 14 godzin, więc tym razem pewnie będzie krócej. Nic bardziej błędnego. Dojeżdżamy do granicy, jest to wjazd do Unii, pewnie nie będzie łatwo. Tym bardziej, że w budce siedzi znajoma gęba, chłopcy błyskawicznie go kojarzą – reprezentant drużyny piłkarskiej Policji Granicznej, szybko przypominamy sobie, że to im na dobry początek wkroiliśmy 8:0, a Rafał osobiście go na boisku skosił tak, że klienta znieść musieli... Rafał lekko blednie, kiedy Rumun jeszcze lekko kulejąc wchodzi do autokaru, ale nie jest źle, wita się, serdecznie poklepuje po plecach i osobiście tak przeprowadza przez granice, że nie płacimy ani taxy ekologicznej, ani podatku drogowego...

Postanawiamy wypić zdrowie Rumuna tym bimbrem, co go od pograniczników dostaliśmy, ale kierowca gwałtownie zahamował, butla wypadła z ręki i rozlało się po podłodze. A jak takie świństwo capi, tego nie da się opisać. A w autokarze temp. ze 40 stopni, bo jest zepsuta klima i nie ma wentylacji... Upał rośnie, na zewnątrz już 35 celsjuszów, smród nie do zniesienia, musimy się zatrzymać, bo kierowca wykazuje pierwsze objawy upojenia. Robimy to pod jakimś węgierskim hipermarketem, autobus się wietrzy, chłopcy rozleźli się po sklepie, okazało się że znów kupili pamiątki, i to znów w szklanych opakowaniach... Chłopcom tak się spodobało kupowanie pamiątek, że postanowili jeszcze wstąpić po nie na Ukrainę... Darmo nawoływałem do opamiętania, twierdząc, że dodatkowo 2 razy będziemy przekraczać granicę Unii. Na nic jednak moje argumenty, oni są jak dzieci, jak dzieci.... Jedziemy do Użhorodu. I nie powiem abym miał rację z tą granicą, bo jak tylko wjechaliśmy na przejście, to po otwarciu drzwi buchnął taki smród rozlanego samogonu, że wopista węgierski zdecydowanie odmówił wejścia do autokaru i kazał szybko odjechać, natomiast pograniczniczka ukraińska z lubością wciągnęła ten zapach w nozdrza i zapytała czy tego, co tak pachnie nie mamy więcej. Z radością pozbyliśmy się tej rumuńskiej samoróbki oddając wszystko co mieliśmy, bo już po tym autokarowym smrodzie na samogonowy zapaszek mieliśmy drgawki. Wjechaliśmy na gościnną ziemię ukraińską, kilku kolegów znów kupiło pamiątki, a dwóch to nawet w takiej ilości, że obaj taszczyli jedną torbę souvenirów i ledwo co dali radę....

Ale okazało się, że Ukrainę nie tak łatwo opuścić.... Wyjeżdżając staliśmy 3 godziny w upale, zanim mogliśmy cokolwiek ruszyć do przodu. Najgorsze było to, że staliśmy obok ubikacji. A była ona taka, że muchy o co wrażliwszym powonieniu podlatując do niej zdychały ze smrodu. Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie ta chwila, ze dopadnie mnie męska przypadłość i będę musiał oddawać mocz na raty. Ale nie sądziłem, że to już teraz.... Poszedłem się wysikać, ale w połowie tej czynności musiałem wyskoczyć na zewnątrz - tam odetchnąć - potem wbiec i dokończyć rozpoczętą czynność. Dobrze, że pamiętałem o zapięciu rozporka, bo tam tylko czekali, aby wlepić Polaczkom mandat za exhibicjonizm. A najfajniejsze w tym, to rzecz że przy wejściu była dyżurka, gdzie pobierano 50 kopiejek za wejście (każde).

W końcu zainteresowano się nami i powiedziano, że my możemy iść, bo autokar zostaje na Ukrainie. Po prostu nie wydano nam dokumentu stwierdzającego wjazd autokaru na Ukrainę (przy wjeździe Ukraińcom tak się spieszyło do samogonki, ze nie wydali nam tego papieru). A więc skoro autokar nie wjechał, to też nie wyjedzie. Darmo tłumaczyliśmy, że jesteśmy w tym kraju dopiero 4 godziny, z czego 3 na granicy i w tym czasie nawet słynący z pracowitości Polacy nie zmontują takiego wspaniałego autokaru, ale to na nic. WY- zabierać bagaże i iść, AUTOKAR – zostać na granica!!!

Po następnych 2 godzinach użerki (bez autokaru kierowca nie zgadzał się odstawić nas do Rzeszowa) uznano, że skoro kierowca ma wbite w paszporcie, że wjechał tu autokarem nr taki a taki, to nie trzeba dodatkowego potwierdzenia i granice przejechaliśmy.

A na ziemi niczyjej, pomiędzy Ukrainą a Słowacja, kolejka zawinięta w cztery ósemki. Co najmniej 6 godzin czekania! A wtedy zobaczyłem, co znaczy fachowy policjant z autorytetem. Jeden z naszych, będąc w samych tylko krótkich spodenkach wyskoczył w stronę kolejki i pokazując trzymaną w ręce policyjną blachę zaczął torować przejazd. Gdybym ja zaczął cokolwiek w tym tłumie zarządzać to naraziłbym się wyłącznie na ośmieszenie (a pewniej to nawet pobicie), a tu z podziwem, siedząc na przednim siedzeniu, obserwowałem poczynania naszego chłopaka. I z całej jego postawy, z pewności zachowania, ze zdecydowania ruchów biła taka władczość i taki nakaz podporządkowania, że uczestnicy kolejki posłusznie usuwali się, zjeżdżając na pobocza i dawali nam przejazd, jeszcze zanim nawet się kapnęli, że polski policjant na ukraińsko-słowackim przejściu nie ma nic do gadania... W 5 minut byliśmy na przejściu i to już po odprawie paszportowej. A tu kolejna przykrość – słowaccy celnicy nie odprawiają. My, zmęczeni podróżą i granicami i jeszcze smrodem i gorącem w autokarze zaczynamy interweniować, co Słowaków nieźle wkurzyło. Przyszedł w końcu wkurzony Słowak, z daleka powąchał autokar, wskazał na dokładnie tych, którzy mieli całą torbę pamiątek i kazał im zgłosić się do szczegółowej kontroli z całym bagażem. I trzeba stwierdzić, że wyłowił ich bezbłędnie, bo jak we dwóch nieśli tą swoją torbę to szkło pobrzękiwało nieludzko, a szyjki butelek radośnie ze wszystkich kieszeni wyglądały... Przeszli koło kolejki mrówek, które w drżących łapkach trzymały po jednej dozwolonej flaszeczce budząc zrozumiałe zaciekawienie. Z trudem udało się wystawić ciężką torbę na celnikowy kontuar. W tym samym czasie ten od władczych gestów na granicy odciągnął celnika na stronę i tłumaczy mu, że w autokarze, to sami policjanci...

No to co- zaperzył się celnik – czym polski policjant lepszy od innych ludzi?Słuchaj – rzecze na to nasz człowiek – my: SŁUŻBA i wy: SŁUŻBA! – szanujmy SŁUŻBĘ!!! SLUZBA? – upewnił się Słowak

Tak, SŁUŻBA – potwierdził nasz i w tym momencie celnik nakazał zabrać torbę z kontuaru i odnieść do autokaru bez kontroli, ku zdumieniu mrówek, którym mało szczęki nie odpadły...

(tu nieznającym słowackiego pragnę wytłumaczyć skąd taka decyzja: SLUZBA – to po słowacku Msza Święta i celnik był pewnie przekonany, że przewozimy wódkę mszalną...)

 

Przejechaliśmy granice, i wtedy z kolei mnie szczęka odpadła ze zdumienia: moi towarzysze podróży poprosili kierowcę, aby się gdzieś, przy jakimś sklepie z „pamiątkami” zatrzymał, bo oni na Słowacji też chcą kupić pamiątki..... Zrezygnowany, poddałem się i w końcu nawet ja zrobiłem zakup: kupiłem sobie zgrzewkę bardzo chwalonego piwa Złoty Bażant.

Ruszyliśmy dalej, w Polsce już pamiątek nie kupowaliśmy i w końcu po 18 godzinach jazdy dotarliśmy do Rzeszowa -uzyskując na trasie średnią prędkość 34 km/h.

*      *      *

 

Wieczorem następnego dnia usiadłem z sąsiadem, aby mu opowiedzieć rumuńskie przygody. Wziąłem zgrzewkę zakupionego na Słowacji Złotego Bażanta i zacząłem opowiadać. Płynęły opowieści i płynęło piwo, Cieszyliśmy się z sąsiadem, że mamy „dobry dzień”, bo już po cztery flaszki popłynęło, a w głowie ani najmniejszego szumku.... Na nalepce 5-tej butelki sąsiad odczytał, że kupiłem piwo „Nealko”- co się na nasze tłumaczy: bezalkoholowe.......

   
stat