Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • anemicznie sie okładają...
    anemicznie sie okładają...
  • hurtowo z Mistrzem
    hurtowo z Mistrzem
  • detalicznie z Mistrzem
    detalicznie z Mistrzem
  • sam na sam z Mistrzem (chudzielaczek, nie?)
    sam na sam z Mistrzem (chudzielaczek, nie?)
  • bez czapeczki w nocy po Bangkoku nie radze...
    bez czapeczki w nocy po Bangkoku nie radze...

Polsko-tajskie pojedynki

Wieczorkiem kolejna atrakcja Tajlandii – boks tajski

 Mikołaj zabiera nas na takie mordobicie do największej hali widowiskowej i obiecuje, że ma dla nas najlepsze miejsca:

- Siedzimy w trzecim rzędzie - mówi – to są najlepsze miejsca, bo jak sie będą tłuc, to krew dolatuje maksymalnie do trzeciego rzędu i tu jest bezpiecznie a i tak wszystko dobrze widać.

 

Siadamy, obsługa zapytuje, co bym chciał się napić? – głupie pytanie, piwo!

Po chwili przynoszą to piwo i ponieważ kelner nie może dojść do mojego krzesła, prosi naszą koleżankę żeby mi podała napój.

Ale ponieważ prosi w swoim języku i ręce ma zajęte tacą, to wykonuje tylko dziwne ruchy głową. I coś mówi.

Z tego wszystkiego, koleżanka zabiera z tacy i podaje mnie i piwo i wszystkie banknoty z tej tacy, bo ona zrozumiała, że ma mi podać wszystko.

Tajczyk (wiem, ze poprawnie się odmienia „Taj”, ale „Tajczyk” brzmi lepiej) stoi mocno zdumiony, ale jako człowiek bardzo grzeczny trochę krępuje się zwrócić nam uwagę, że pieniądze, to on wolałby raczej za piwo otrzymać, a nie żeby przynieść piwo i żeby jeszcze mu kasę zabrano.

Ale trafił na szczęście na inteligentnego człowieka, (czyli na mnie) i kasa trafia z powrotem do niego, a co więcej, za to piwo mu płacę. Czas zająć się tym, co na ringu. Najpierw walki młodzików. Wychodzi dwóch takich, jeden w niebieskich, drugi czerwonych gaciach. Ustalamy, ze niebieski jest „nasz”.

Bęben wali rytmicznie, a zawodnicy szykują się do walki. Obchodzą ring, kłaniają się narożnikom, podskakują rytualnie na jednej nodze, na drugiej. Klękają i jeszcze inny pląsy wyczyniają. I w końcu starcie! Kopią się niemrawo, to nasz tamtemu, to tamten naszemu przykopie….

W końcu tamtemu się znudziło i zamiast jak Pan Bóg przykazał kopnąć naszego, to z piąchy przywalił mu w trąbkę i nasz padł. Wzięli go pod ramiona, wynieśli z ringu, posadzili na wózek inwalidzki i wywieźli z hali.

A nas zabrano na zdjęcie z Mistrzem. Stanąłem przy nim, do fotki, i jak tak siebie z nim porównałem, to przy jego rozmiarach, to jakbym ja go kopnął, to on by chyba ze trzy dni leciał zanim by spadł na ziemię, a ja z kolei bezpieczny byłbym, bo przy jego rozmiarach to on musiałby się nieźle namęczyć, aby pięścią do mojego nosa dosięgnąć, żeby mi w trąbkę przywalić… Nie wspomnę już o tym, że gdyby chcieli z Pawełkiem walczyć, to jeden tajski wojownik musiałby drugiego na barana nosić, żeby mu wzrostem  mniej więcej dorównać… Jeszcze raz spoglądam na rozmiary Mistrza i wcale się nie dziwię, że w windach w Tajlandii są napisy:  700kg lub 11 osób

Wracamy na halę, a tam już trochę więksi mistrzowie się tłuką. Telewizja filmuje zawzięcie, ponoć przekaz bezpośredni leci na krajową TV. Oni się kopią i leją po mordach, a nad nimi spokojnie na suficie wisi sobie gekon.  Czekam, co będzie, jak któremuś na głowę spadnie, ale on skubaniec dobrze przyczepiony do sufitu i jeszcze sobie spaceruje.  A na ringu jest nieźle: nasz (czyli niebieskogaciowy) leje czerwonogaciowego! Takiego dopingu to niebieski chyba w życiu nie miał! Koniec walki! Sędzia wydaje werdykt: nasz przegrał….. Gwizdem wyrażamy dezaprobatę dla wyniku i zniesmaczeni wracamy do hotelu. Okazuje się, że nasza reprezentacja w piłkę nożna, co właśnie też dziś mecz, tu w Tajlandii rozgrywała też wpierdziel dostała… Kurde, komu kibicuję, to ten przegrywa…

Ja wracam tuk-tukiem do hotelu lulu, chłopaki jadą na dzielnicę rozpusty. Im też kibicuję, z odległości, bo sam w rozgrywce z Tajkami nie zamierzam uczestniczyć. I znów okazuje się, że po czyjej stronie stoję, to on przegrywa. Bo chłopaki poszli do baru z panienkami topless. Siedli przy stoliku, wzięli po piwie, (15 zł za piwo 0,33l) a tu dosiadły się tubylcze kobiety, na szczęście z własnymi drinkami. Chłopcy dali im do zrozumienia, ze dziękują im za towarzystwo, a one dopiły swoje drinki i taktownie odeszły.  A potem przyszedł kelner i podliczył chłopaków – piwo – po 150 batów, a potem policzył szklanki po drinkach, co na stole po tubylkach zostały, po 250 batów i wystawił rachunek – mniej więcej po równowartość sto złociszy na łebka….

Chyba na przyszłość powinienem raczej kibicować tubylczym panienkom, chłopaki by może wtedy obronną ręką wyszli….

 Ale my, Polacy też potrafimy na Tajczykach (dobra, niech będzie: na Tajach) zrobić wrażenie i być w pojedynku z nimi górą. Kumpel  omijając tłum chodnikowy wystąpił swoja szlachetną postacią na jezdnię. I stoczył bezpośredni pojedynek z taksówką. Konkretnie to taksówka przejechała mu po stopie….

Taksówkarz Tajczyk (ok., ok., Taj) ciężko przerażony wyskoczył ze swej taksówki, a nasz chłopak tylko delikatnie oczyścił przejechana nogę z brudu, poklepał taksiarza po plecach, oświadczając: Finie, boy, ales is okay i poszedł dalej…. Taksówkarz coś tylko wyszeptał do siebie (słyszałem jakby: ciunczang BUDDA, filung ciuang POLONIA - co prawdopodobnie, w wolnym tłumaczeniu brzmiało: Ło Jezu, widziałem fakira z Polski….) i szybko uciekł z miejsca potyczki….

Niemniej mam podejrzenia że nasz chłopak nie grał fair: przypuszczam, że był po pewnej dawce płynnych środków znieczulających….

 

stat