- podejscie na Piszkonie
- cztery metry sniegu, aby do grani..
- po grani ...
- w dole Negrowiec- tam piwo
- zejscie po gorganach
- nie wszystkim sie udaje szczesliwie
- doszłeś bracie...
Po grani, po grani, tu mi drogi nie zastąpią pokonani...
Trzeba się ubrać do wyjścia w góry. Wciągam spodnie- pasują – dają się zapiąć, nie jest źle, dalej są luźne i spadają… Czyli – nie przytyłem! Sięgam po pasek, a ten jednak mnie nie obejmuje… No co jest, spodnie wiszą, a pasek nie łapie? Dopiero bliższe oględziny wykazują, ze to która z moich licznych córek go używała, i zamiast się nim owinąć to brutalnie go ucięła… Trzeba sobie radzić – jak powiedział baca, wiążąc buty dżdżownicą, tak ja zawiązałem spodnie w pasie dwoma sznurówkami i wyruszyliśmy zdobywać Piszkonię. Taka sobie emerycka wycieczka… Tamtego roku też tu byliśmy, więc na rozgrzewkę trasa wyborna -4 godziny podejścia łagodnym zboczem i jeszcze grań…
Kurde, jaka grań ?- niby koniec maja, a tu zamiast grani czterometrowy wał śniegu… Sasza wybijając stopnie wspina się na niego i chce podać rękę następnemu, ale nagle znika… Po prostu zapada się w śnieg i sam nie może wyleźć… Przypominam: jest koniec maja. Ale stopniowo wszyscy wyłazimy na grań, tam nagroda jest dla nas piękny widok i powiew od południowego stoku ciepłego powietrza…
Po wielkich łachach śniegu nawianego tu jeszcze zimą idziemy po grani, przepaść z lewej i prawej, musimy uważać aby się po śniegu nie ześlizgnąć w dół… A jeszcze gorzej będzie za chwile- nasze zejście prowadzi po ruchomych płytach skalnych, tzw Gorganach – i od nich nazwa tych gór- Gorgany. Każdy krok grozi poślizgiem, czego nawet jeden z nas doświadcza…
Jeszcze 4 godziny po grani i zejścia chyba cięższego niż podejście i docieramy do samotnie stojącej chatki. A przed nią równie samotna jak chatka- staruszka…
-Dzień dobry! –
- A, dobryj dien! – Poljaki?
-Polacy!
-Gdzie wy tu mieszkacie – staruszka przechodzi na dawno widać nie używany język polski-
- W Wołowcu – odpowiadamy wymieniając nazwę największej miejscowości w okolicach…
A, Volovec !- cieszy się staruszka – a byłam tam raz, zaraz po wojnie!!!
Z góry już łatwo, szybki krok, bo wiemy, że tam na dole czeka znajomy nam sklep z piwem. Dobrym, ukraińskim piwem, chociaż ciepławym, lanym z beczki do kufli. Tamtego roku też kończyliśmy przy tym sklepie- i pamiętam sposób mycia kufli- zanurzenie w wiadrze z wodą. …
I musze powiedzieć, ze od tamtego roku to się zmieniło…. Już nie myją kufla w tym wiadrze. Po prostu WCALE go nie myją… Ja osobiście, na przykład dostaję piwo w kuflu który został odstawiony na ladę przez poprzednia osobę…
Na szczęście dostaję kufel po kumplu z naszej ekipy, wiec jestem pewny, że podanie piwa w kuflu bez mycia jest bardziej higieniczne niż wypłukanie go w rzeczonym wiadrze….