Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Po co wogóle ty przyjechałem ?

Noc spędzamy w najlepszym hotelu w mieście. Zaraz rano czeka na nas radiowóz i na sygnale prowadzi nas na miejsca naszych dzisiejszych działań. Duża hala sportowa jest celem naszej podróży. I ja nadal nie wiem, czy przyjechaliśmy na spotkanie policjantów w celu wymiany doświadczeń, a przy okazji chłopcy będą kopać się po kostkach grając w piłkę, czy jesteśmy na turnieju piłkarskim policjantów, a przy okazji chłopcy wymienią się doświadczeniami z ich trudnej policyjnej roboty.... Obie te wersje zakładają moją robotę przy tłumaczeniu z rumuńskiego angielskiego na polski. I przez pierwsze 2 dni szło mi dobrze. Za bardzo nie rozumiałem, co oficjele rumuńscy seplenią w koślawym angielskim, ale za to dobrze wiedziałem, co nasi chcą usłyszeć i to właśnie im mówiłem.

Nie bardzo też potrafiłem przełożyć na język Szekspira to, co nasi górnolotnie po polsku wygłaszali, więc mówiłem to, co potrafiłem i na co pozwalało moje ubogie słownictwo. Wszyscy byli zadowoleni. Moja metoda mówienia po angielsku sprowadza się właściwie do tego, aby mówić szybko i płynnie, niekoniecznie z sensem i gramatycznie, najlepiej też trochę połykać końcówki, aby nadać temu amerykańsko- szkocko-texański akcent. Wtedy interlokutor (trudne słowo, nawet po polsku) nie rozumiejąc za wiele, myśli że to on jest cienias i nawet nie rozumiejąc, o co mi chodzi kiwa zazwyczaj zgodnie głową, aby nie pokazać że nie rozumie płynnej i szybkiej wymowy strony przeciwnej. Niestety, chyba trochę przesadziłem z tą płynnością, bo na trzeci dzień ściągnięto młodego policjanta jako tłumacza z ich strony, a ten skubaniec mówił naprawdę płynnie i gramatycznie, i co najgorsze wcale nie tak szybko jak ja i to wykluczało podejrzenie, że stosuje wobec mnie metodę, którą ja stosuję wobec innych.... Ale było sympatycznie. Spotkania przebiegały w miłej i sympatycznej atmosferze, zwiedzaliśmy komisariat policji zasiadając przy stołach spotkań (na bankiecie pożegnalnym rumuński tłumacz wyznał mi w sekrecie, że to był pokazowy komisariat, taki do przyjmowania wycieczek), odbyliśmy spotkanie w miejscowej siedzibie IPA (no, tego Międzynarodowego Stowarzyszenia Policjantów), gdzie przywitano nas do tego stopnia sympatycznie, że jeden z naszych paradował w kompletnym galowym mundurze węgierskiego (skąd się tam on wziął?) policjanta... (z tego co pamiętam, to tym co paradował to byłem chyba nawet ja....)

 

Na turnieju też szło nam dobrze. Już drugiego dnia objęliśmy prowadzenie w ilości zdobytych żółtych i czerwonych kartek. I tego prowadzenia do końca nie oddaliśmy. Ale szliśmy jak burza (jeno gromów nie ciskaliśmy) lejąc przeciwników pokazowo. Z Policją Graniczną wygraliśmy bodajże 8:0, ale i tak byli nam wdzięczni, że nie wkropiliśmy im dwucyfrówki i szef ich drużyny przyniósł półtoralitrowego peta z skonfiskowanym na granicy miejscowym samogonem, o którego mocy świadczyło, że nawet przez plastik butelki cuchnęło jak diabli. Ponoć nasza Śliwowica Łącka służy tam jako przepitka do tego samogonu.... (ale jeszcze o tym samogonie przeczytacie…)

 

Dalsze mecze szły gładko, ogrywaliśmy przeciwników lekką rączką (nóżką?), nadal dzierżąc palmę pierwszeństwa w żółtych i czerwonych, aż w końcu doszliśmy do eliminacji. Piszę „doszliśmy” trochę na zasadzie tego dowcipu, jak na podwórko zajeżdża ciężko załadowany wóz z węglem i woźnica krzyczy: Węgiel, węgiel przywiozłem!!! A na to koń odwraca łeb i rzuca z przekąsem: Tak, TY, k..wa przywiozłeś...

Więc, doszliśmy do eliminacji finałowych, spotkaliśmy się z drużyną policji z miejscowości Galata, (wcześniej wkropiliśmy im 2:1).. Była w mojej młodości taka bajka (radziecka) Jak Kozacy grali w piłkę, i tam właśnie szale zwycięstwa przeważał taki malutki Kozaczek, co przeciwnikom między nogami biegał. A Rumuni, niestety mieli w swoim składzie jednego niezłego gracza. Kurdupel taki, że wszyscy bali się że go zdeptają, bo może nie pomiędzy nogami, ale pod pachami każdemu z naszych się swobodnie mieścił, i był dobry. Ale z pewnością to nie był przy swoim wzroście policjantem.... No, być może, tajnym współpracownikiem.

Ale koniec końców, w meczu o finał nasi przegrali (już nie: przegraliśmy, tylko oni: przegrali), i wypadło nam grać z Włochami o 3-ie miejsce.

Przed samym meczem, przyszedł do nas trener italiańskiej drużyny proponując korzyści materialne (nie ujawnił szczegółów, ale pewnie chciał dać po długopisie i po gumie do żucia dla każdego) sugerował, aby zagrać na remis i wtedy wspólnie będziemy mieć 3 miejsce. Pokazaliśmy, że polski policjant jako taki z natury jest nieprzekupny i honorowo wyszliśmy na boisko nie wchodząc w żadne układy. I do przerwy przegrywaliśmy 0:1.

Trener włoski, mimo całej swej powagi, nie wytrzymał i w przerwie pokazał mi język..... Ale po przerwie 2 nasze gole schowały mu ten jęzor do zawstydzonej gęby i juz staliśmy na podium otrzymując puchar, nagrodę dla najlepszego strzelca, i jeszcze szczere gratulacje innych drużyn, twierdzących, że byliśmy tak naprawdę najlepszą drużyną turnieju...


  • Polska gola!
  • ...jeden z naszych paradował w  mundurze węgierskiego policjanta...
stat