Pikuj - i wsio znajem...
Pijemy po parę łyków lodowatej wody i dalej w górę. A wyżej tylko chmury i mgła. Końcówka podejścia znów ostra, osiągamy grań, i przydają się czapki i rękawiczki i jeszcze kaptury. Wieje niemiłosiernie, chmury oblepiają usta, nie pozwalają oddychać… Chowamy się w jakiejś szczelinie, wypijamy po łyku herbaty z termosu, nie da się tu wytrzymać, przemarzniemy, a i tak widoczność zero. Sasza daje sygnał: dwie minuty, zbieramy się. I nagle, w ciągu 10 sekund z totalnego mleka robi się jasność, chmury uciekają przegnane wiatrem, widoczność na dziesiątki kilometrów! Widać daleko polską Tarnicę, widać niedaleko Ostry Wierch, który zdobywałem na wiosnę, widać wszystkie okoliczne pasma, powietrze kryształ…
Napawamy się widokami, jest wspaniale. Ale czas z powrotem. Teraz już w słońcu schodzimy w dolinę, jeszcze tylko pamiątkowa fotka na szczycie. Nad nami lecące klucze żurawi, jak w Chełmońskim, szukamy tylko pastuszków. Babie lato i poezja, że aż mdło się robi (Twardziel jestem)Docieramy do wsi i pogoda raptownie się zmienia, tam gdzie jeszcze przed paroma minutami było jasne i czyste niebo znów są chmury i gdy docieram do autokaru spadają na mnie pierwsze krople deszczu. Dziękuję wylewnie Piotrkowi i jego siostrze za pożyczki kurtki, kijków i ochraniacza – Prawdziwych przyjaciół poznaje się w potrzebie – mówię im lekko filozoficznie- dziękuję!!!!- No wiesz, nie ma za co- lekko cuka się Piotrek –tak naprawdę to w autokarze zostały tylko 4 flaszki miodówki, a im więcej was na trasę wyszło, tym mniej gęb do podziału – przyznaje się ten, którego uznawałem za dobroczyńcę…
ZŁOTA MYŚL: Gdybym wiedział, że tak mu zależy na pozbyciu się mnie z autokaru to buty też bym wysępił….-