Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • … bo źródło, bo źródło wciąż bije…
    … bo źródło, bo źródło wciąż bije…
  • Wiatr rozgania…
    Wiatr rozgania…
  • i  dalej jeszcze rozgania
    i dalej jeszcze rozgania

Pikuj - i wsio znajem...

Ostatni dzień naszych trasek, mamy zakończyć triumfalnym wejściem na Pikuja, najwyższy szczyt pasma Bieszczadów…Pogoda zapowiada się nie najlepiej, jak jedziemy na szybie autobusu osiada mżawka, niebo pochmurne. Piąty dzień, chyba trochę sobie odpuszcze tej łazęgi, mam kurtkę nie najlepszą, przemoknie mi, nie mam kijków, będzie ślisko…. Na pewno odpuszczę, nie ma sensu pchać się w taka pogodę… Grupa wychodzi z autokaru, zbiera się do wyjścia, ja ich odprowadzam do drzwi. Piotruś widzi, ze nie zbieram się, pyta: -dlaczego?- Nie mam porządnej kurtki, padać będzie, ślisko… - usprawiedliwiam się, ale Piotrek już wyciąga i wręcza mi swoja kurtkę, jego siostra daje mi swoje kijki, i dodatkowo jeszcze ochraniacz na plecak, żeby mi nie przemókł… Wzruszony ich troskliwością tracę wszystkie argumenty i chyba muszę jednak pójść…Oni sami poświęcają się i zostają w autokarze. Ktoś musi zostać, aby iść mógł ktoś….Droga pod górę, ostro trochę, ale w jak na ostatnie dni to w normie. Na szczęście nie pada, można iść szybkim tempem. Pod szczytem trafiamy na coś w rodzaju jaskini, z której jak w bajkach z tysiąca jednej nocy wybija kryształowe źródełko, które natychmiast przemienia się w potok spływający w dół po ostrym zboczu…

 

  Pijemy po parę łyków lodowatej wody i dalej w górę. A wyżej tylko chmury i mgła. Końcówka podejścia znów ostra, osiągamy grań, i przydają się czapki i rękawiczki i jeszcze kaptury. Wieje niemiłosiernie, chmury oblepiają usta, nie pozwalają oddychać… Chowamy się w jakiejś szczelinie, wypijamy po łyku herbaty z termosu, nie da się tu wytrzymać, przemarzniemy, a i tak widoczność zero. Sasza daje sygnał: dwie minuty, zbieramy się. I nagle, w ciągu 10 sekund z totalnego mleka robi się jasność, chmury uciekają przegnane wiatrem, widoczność na dziesiątki kilometrów! Widać daleko polską Tarnicę, widać niedaleko Ostry Wierch, który zdobywałem na wiosnę, widać wszystkie okoliczne pasma, powietrze kryształ…

 Napawamy się widokami, jest wspaniale. Ale czas z powrotem. Teraz już w słońcu schodzimy w dolinę, jeszcze tylko pamiątkowa fotka na szczycie. Nad nami lecące klucze żurawi, jak w Chełmońskim, szukamy tylko pastuszków. Babie lato i poezja, że aż mdło się robi (Twardziel jestem)Docieramy do wsi i pogoda raptownie się zmienia, tam gdzie jeszcze przed paroma minutami było jasne i czyste niebo znów są chmury i gdy docieram do autokaru spadają na mnie pierwsze krople deszczu. Dziękuję wylewnie Piotrkowi i jego siostrze za pożyczki kurtki, kijków i ochraniacza – Prawdziwych przyjaciół poznaje się w potrzebie – mówię im lekko filozoficznie- dziękuję!!!!- No wiesz, nie ma za co- lekko cuka się Piotrek –tak naprawdę to w autokarze zostały tylko 4 flaszki miodówki, a im więcej was na trasę wyszło, tym mniej gęb do podziału – przyznaje się ten, którego uznawałem za dobroczyńcę… 

ZŁOTA MYŚL: Gdybym wiedział, że tak mu zależy na pozbyciu się mnie z autokaru to buty też bym wysępił….-  

stat