Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • Puszczony w skarpetkach - na razie do czerwonego Meczetu
    Puszczony w skarpetkach - na razie do czerwonego Meczetu
  • Colgate, Aquafresh, czy pasta Nivea
    Colgate, Aquafresh, czy pasta Nivea
  • Czlowiek- koń - żebrak z Delhi
    Czlowiek- koń - żebrak z Delhi
  • punkt zdejmowania obuwia (gołębie tu były)
    punkt zdejmowania obuwia (gołębie tu były)

Ofiara bombardowania w meczecie...

Delhi, śniadanko i w miasto. Autokar zawozi nas do Starego Delhi (początkowo mówili, że jedziemy do jakiegoś Shahjahanabadu, ale zanim nauczyłem się to wymawiać wytłumaczono mi, że chodzi o Stare Delhi) Jedziemy zatłoczonymi (a właściwie trudno to nazwać tłokiem, bo na ulicy ścisk większy niż w 33-ce do Boguchwały o 15-tej godzinie) ulicami, jadę z gębą otwartą szeroko… W poprzednich wspomnieniach z Cabo Verde pisałem, że takiej biedy jak tam to już być nie może…. Myliłem się…. Rio, Fortaleza, Colombo, a nawet slumsy Cabo Verde to szczeniak przy tym, co tutaj…. Tłok, ścisk to jedno, a brud, nędza, żebracy, kaleki i to wszystko czasem razem, 4 w jednym to druga sprawa… Zniekształcony, z wyłamanymi stawami człowiek-koń poruszający się na czworaka jest tak wstrząsający, że nasze dziewczyny nie chcą nawet patrzeć, przy nim nawet matka myjąca w rynsztoku nagie dziecko polewając go wodą przyniesioną w brudnej reklamówce jest widokiem idyllicznym… Leżący w rynsztokach żebracy nie robią wrażenia…. My oddzieleni szybą autokaru patrzymy na to przejeżdżając obok, nie powiem że patrzymy obojętnie, bo sądząc po nagle zapadłej w nim ciszy, że słychać jedynie syk klimatyzacji, obojętni nie jesteśmy…. Nawet Grzesiu, nasz przewodnik, który w Indiach szmat czasu spędził milknie na chwilę….

Docieramy do Meczetu Piątkowego (zastanawia mnie nazwa, bo u nas jej odpowiednikiem byłby „Kościół Niedzielny”, bo jaki niby meczet miałby być, jak nie piątkowy?)-  olbrzymiej XVII wiecznej budowli z czerwonego piaskowca i białego marmuru… Ponoć wchodzi tu 20 tysięcy luda… Po schodach wchodzimy pod jedną z 3 bram, tu musimy zdjąć buty. Dla mnie nie nowina chodzenie na bosaka, bywałem już w takich miejscach, że tylko na bosaka (raz nawet byłem w Świątyni Indyjskiej, wejście na bosaka, a potem płaciliśmy po dolarze żeby nam buty oddali- dobrze że dolara za parę, nie za każdego buta, ale tutaj jest OK., bo organizator wyjazdu z góry coś takiego przewidział i wynajął człowieka do zbiorczego pilnowania butów), więc śmiało zdejmuję sandały i chcę ruszyć na bosaka, ale przewodnik Grześ chyba ma spółkę z handlarzem, który wszystkim opycha po całe 50 rupii, bez możliwości negocjacji, badziewiaste skarpety. Mówię mu, ze nie potrzebuję, pójdę na bosaka, ale ten mnie namawia. Kupuję, niech se przewodnik też coś zarobi….. A przy bramie: HALT!!! stoi coś, co jest Posterunkiem Na Straży Moralności i rzecze coś mniej-więcej w takim stylu: Wy, mi tutaj Zachara, tak nie wejdziecie, co to znaczy krótkie spodnie i podkoszulek???? Zakładać spódnicę i narzutkę na ramiona!!!!

Posłusznie zakładam, wiedząc, że za darmo to oni tej moralności nie bronią, trza będzie uiścić przy wyjściu za wdzianko… Mnie zapakowali w te stroje, ale nie ze wszystkimi tak łatwo im poszło. Nacięli się na koleżankę, Basię. A będąc rezolutną, Basia udowodniła że żadnego dodatkowego okrycia nie potrzebuje, NIC NIE BĘDZIE ZAKŁADAĆ i mijając strażników weszła na dziedziniec. Ja za nią. I wtedy się okazało, że Grzesiu te skarpetki to doradzał mi z dobrego serca, nie dlatego że miał spółkę z handlarzem. Cały dziedziniec zapaskudzony gołębimi odchodami, ci co poskąpili 50 rupii na skarpetki teraz podskakiwali jak na jakimś polu minowym, z jednego w miarę czystego miejsca, w drugie… A i naszej Basi nie opłacało się odmówić wdzianka. Ledwo biedaczka przeszła na środek dziedzińca, już jakiś tresowany gołąb (i to chyba po obfitym posiłku) zbombardował rzadkimi odchodami jej świeżo wykrochmaloną, nieskazitelnie białą bluzeczkę. Prawie-że widziałem pełne satysfakcji spojrzenia strażników moralności: Ha, na przyszłość nie będzie żałować na odzienie w meczecie!

Ogromna budowla, otoczona czerwonym piaskowcowym murem, sadzawka do rytualnych ablucji. Jak już pisałem, trzy bramy, z solidnymi na kilka metrów wysokimi metalowymi wrotami. Jedne z nich czyści kobieta w tradycyjnym stroju, ciekawe to o tyle że robi to szczoteczką do zębów… Chwile jej to jeszcze zajmie…

Wchodzimy do głównej części meczetu, ściana zwrócona w stronę Mekki, jak we wszystkich meczetach (będzie jeden wyjątek, o czym kiedyś napiszę), wielki minaret dla muezina, niestety schody wąskie i szansa wyjścia na szczyt i popatrzenia na Shahjahanabad (ha, jednak nauczyłem się!) i zejścia w czasie mniejszym niż godzina jest niewielka, tyle czasu nie mamy. Grzegorz tłumaczy nam zasady nagłośnienia świątyni: Mułła przemawia, jego słów słuchają najbliżej stojący i jeszcze jeden funkcyjny, który ma za zadanie powtórzyć dalej, dalej słuchają znów najbliżsi i kolejni funkcyjni, którzy przekazują dalej….

Jak to, kurde, działa, że to, co powie mułła rozumie nawet najdalszy z 20-tu tysięcy wiernych, a jak ja coś w firmie nakażę to dwa piętra niżej, w serwisie nikt nie usłyszy, a nawet, jeśli usłyszy, to nie rozumie?

 

stat