Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:

Na krańcu Brazylii


Gdziekolwiek jestem w świecie to miejscowi upierają się, aby mi pokazać jakiś tubylczy wodospad. I to niezależnie czy to będzie wodospad Jeleń (1,8m wysokości, Roztocze) czy Niagara (90 m wysokości, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej) jest on jedyny, niepowtarzalny, unikatowy. Więc jak tym razem wpadli na pomysł pokazywania wodospadów, do których jeszcze trzeba lecieć samolotem 4 godziny to nie byłem zachwycony. Ale jak wszyscy lecą to wszyscy – babcia też. Wylądowaliśmy w wilgotnym powietrzu przesiąkniętym charakterystycznym zapachem dżungli na małym lotnisku małego miasteczka (200 000 mieszkańców to jak na warunki brazylijskie mała dziura – tutaj albo goła ziemia, albo metropolia), Iguaccu. Kwaterujemy się w hotelu i natychmiast jedziemy do Parku Narodowego. W programie przejazd samochodami terenowymi przez dżunglę, przeprawa przez nią pieszo, rafting na wodospadach. Jesteśmy na granicy parku, tu także już cywilizacja dotarła, trzeba zapłacić za wstęp do parku, w zamian zamiast biletu nalepiają na ubraniu samoprzylepną plakietkę. Nasza plakietka przedstawia ostronosa (takie miejscowe zwierzę) i ma napis Cataractas do Iguaçu. Ponoć każdego dnia plakietka przedstawia inne zwierzę. Tłumaczymy sobie, że te plakietki to po to, że jak znajdą zwłoki w dżungli lub wyłowią z rzeki to przynajmniej będzie wiadomo z jakiego dnia one są. Ładują nas na takie śmieszne elektryczne pojazdy, mamy guided tour, pokazują ciekawostki, faunę i florę. Przewodnicy stawiają nas przed decyzją – dalej na piechotę przez dżunglę lub możemy podjechać do końca trasy elektryczkami. Mimo straszenia, że to ponad 800metrów (w tym przeprawa przez rzekę) to zgodnie wybieramy wędrówkę. I tu myślałem, że cholera mnie weźmie. Wyprawa przez ten tropikalny las okazuje się spacerkiem po drewnianym pomoście z poręczami, aby ktoś przypadkiem nie zszedł z tej ścieżki. Przeprawa przez rzekę odbywa się po moście, a sama rzeka jest uregulowana i jak dokładnie się przyjrzeć to koryto jest formowane betonowymi kształtkami. Kurde, ktoś tu ma nas za amerykańskich turystów.... Jak ja dorwę tego, co tak zaplanował wyjazd że tu przylecieliśmy, to mu nogi z (obiecałem Żonie, że powstrzymam się od wyrażeń). Po tej „przeprawie” dochodzimy do przystani. Tam czeka na nas łódź z dwoma potężnymi silnikami. Obsługa życzliwie radzi, aby rozebrać się do samych gatek. Bardzo nam się ta propozycja podoba, ale niestety dziewczynom jednak pozwalają zachować biustonosze. Mamy jeszcze nadzieję, że może tego nie dosłyszą, bo szum odległego o ponad 3 km wodospadu zagłusza przewodnika, ale niestety – dziewczyny słyszą. Zakładamy kamizelki ratunkowe, wsiadamy na łódź, ryczą silniki i ruszamy z kopyta. Już wiem, że czapkę zakłada się daszkiem do tyłu nie dla fasonu, tylko aby pęd powietrza jej nie zerwał. Ale pędzimy tak szybko, że nawet daszek do tyłu nie ratuje sytuacji, czapkę chwytam w ostatniej chwili jak już z głowy zleciała. Pędzimy pełnym gazem, ryk silników zaczyna niknąć w łoskocie wodospadu, i wreszcie za zakrętem ukazuje się Wodospad. Chwilowo daruję sobie jego opis, będzie więcej w innym odcinku. Ale robi wrażenie.... Załoga łodzi pokazuje, że przepłyniemy pod wodospadem. Rozdają worki foliowe i sugerują, aby aparaty foto schować do nich. Spoglądam na tony lejącej się z góry wody i nie dość, że chowam kamerę do worka, to jeszcze worek nakrywam czapką. Ryk silników i już jesteśmy pod wodospadem, to co na nas się leje trudno opisać w jakikolwiek sposób. No, bo nie ma określenia na taką ilość wody, która na nas spada. Nie można tego nazwać strugami wody bo porównanie tego do strugi to jakby stał na mnie słoń (afrykański, bo większy) a ja bym twierdził, że oblazły mnie jakieś insekty... Kaskady nas zalewają, kłopot z uchwyceniem powietrza, oddychać się nie da, bo z każdym oddechem zaciągam haust wody, twarz i odkryte ramiona smagane biczami, no revelka!!! Po 30-stu chyba sekundach, które rozciągnęły się w czasie jak wizyta u dentysty (z tym, że tu jest fajnie) wypływamy z drugiej strony wodospadu. Wyciągam kamerę z foliowego worka szczelnie wypełnionego wodą. Szkoda kamery, ale warto było!!! Jestem gotów poświęcić jeszcze jedną kamerę (może dlatego że nie mam drugiej) aby jeszcze raz popłynąć tą samą trasą.... Obsługa jeszcze zabawia nas skakaniem całej łodzi po falach i niestety wracamy. Znów gaz do dechy, brzegi migają w zawrotnym tempie, i zanim dopływamy do przystani przewiew gorącego powietrza suszy nas zupełnie. Po drodze mijamy drugą łódź, płynącą w górę rzeki. Do łez nas rozśmieszają jednorazowe płaszcze przeciwdeszczowe, w które są ubrani niektórzy z turystów....


stat