Mein Kampf (z zimą)
Za czasów studenckich pomieszkiwałem u mojego kumpla, Artura.
On miał w Rzeszowie mieszkanie po babci, ale sam w nim pomieszkiwał jedynie w łikendy, bo studiował w Krakowie. A poza tymi łikendami to mieszkanie okupowałem ja.
A czasy wówczas były ciężkie. Nie dość ze stan wojenny, to jeszcze zima sakramencka, tak ze 30 stopni i to minus na zewnątrz.
Walczyłem z oboma klęskami, ze stanem wojennym to w różnych strukturach podziemnych, a z zimą to już indywidualnie.
Konkretnie to w mieszkaniu Artura było zimno jak diabli. Ale od czego cała moja pomysłowodobromirowatość ? (dziś to się nazywa macgayverowatość)
Zrobiłem sobie własny piec akumulacyjny!
Naznosiłem do mieszkania Artura (po babci) cegieł z podwórka, poukładałem je w zgrabny sześcianik na kuchence gazowej i zapaliłem płomień…
Cegły się nagrzewały, aż do czerwoności, i potem długo jeszcze w noc po zgaszeniu płomienia ciepło oddawały…
Ale nie bardzo chciałem się Arturowi tym moim wynalazkiem chwalić, więc jak on miał wracać do Rzeszowa, to ja ten mój wynalazek rozbierałem i cegły chowałem do piekarnika, wiedząc że kumpel tam nie zagląda. A w poniedziałek całą konstrukcję odbudowywałem.
I tak z tygodnia na tydzień, aż zima się skończyła…. Ja się z mieszkania na wakacje wyprowadziłem, zamieszkał na stałe Artur….
W pewien ciepły letni dzień odwiedziwszy mieszkanie zastałem Artura zadumanego, jakiegoś takiego wyciszonego….
Spojrzał na mnie, znów w ciszy się zadumał, i znów spojrzał…
A w końcu wyznał:
-Ty wiesz, moja babcia na koniec życia zwariowała….. Możesz sobie wyobrazić, że ona zbierała cegły i chowała je do piekarnika????