Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • wulkan na Teneryfie jest nad chmurami
    wulkan na Teneryfie jest nad chmurami
  • jest Śliczna (Żona, nie palma)
    jest Śliczna (Żona, nie palma)
  • i ja mam zaszczyt jej towarzyszyć...
    i ja mam zaszczyt jej towarzyszyć...

lecimy (naprawde) Tanimi Liniami

Wystartowaliśmy, nabraliśmy wysokości. Staruszek steward miło wita nas na pokładzie. Lot potrwa 13 godzin, z międzylądowaniem po 6-ciu godzinach na Teneryfie. W czasie lotu, będzie można oglądnąć kilka filmów. Ale tylko oglądnąć, bo słuchać się nie da, ponieważ nie przewiduje się rozdawania słuchawek… Niemniej, w pokładowym sklepiku można nabyć pamiątki z logo linii lotniczych: koszulki, kubki i słuchawki które (doskonale) pasują do gniazdek w samolocie…

Decydujemy się z Żoną kupić na pamiątkę słuchawki z logo linii lotniczych, nawet nie są drogie. Zaczyna się film, chcemy się podłączyć, ale ze słuchawek jeno dziwne szumy dolatują… Proszę staruszka stewarda o pomoc, ale on wyjaśnia, że słuchawki są OK., to po prostu w prawych rzędach foteli jest uszkodzony system nagłośnienia… Ale zwrot słuchaweczek, to już niechętnie, bo obie pary są już rozpakowane z folii…

Lecimy, lecimy, współpasażerowie się znieczulają napojami wyskokowymi, w fotelu za nami dobrze już znieczulona pani (doktor – jak sama o sobie twierdzi, ale nie dociekamy czy doktor medycyny, czy ogólnie czegoś) zamęcza wszystkich swoimi pretensjami, „bo zabrano jej na kontroli przed wejściem butelkę wody mineralnej, która była jeszcze nie do końca pusta” i im dalej lecimy to dowiadujemy się, z coraz głośniejszego monologu że „nie mieli prawa, a w butelce było jeszcze pół zawartości wody”, a wręcz ona im tego nie daruje, bo „to prawie pełna butelka była”… Na szczęście, zanim z tej butelki, co ja zabrano zaczęło się wręcz przelewać, lądujemy na Teneryfie. Na czas tankowania zawożą nas autobusem do portu lotniczego. Może nie tyle do portu, co pod port, bo stoimy pod drzwiami wejściowymi i nie wpuszczają nas… No bo jak się okazuje: NO …….. – zgubili klucze….

Stoimy i stoimy, ale wreszcie znajdują się i wpuszczają nas. Może z tym wpuszczaniem też przesadziłem, bo weszliśmy tylko na schody prowadzące do wnętrza, tam obsługa wydawała boarding pass, za zwrotem którego można było wrócić do samolotu. Z tym wydawaniem, to również za wiele powiedziane, bo po wpuszczeniu 1/3 pasażerów, tak na 2 osoby przede mną, boarding passy się skończyły i staliśmy jak głupki na schodach. Wydający passy bezradnie rozkładał ręce i nie wpuszczał, a znieczulonemu i wychłodzonemu wcześniej na zewnątrz narodowi chciało się do ubikacji i napierał… Wydający pod przymusem zabrał się do działania i zaczął gdzieś wydzwaniać… Nie słyszałem co mówił do słuchawki za każdym połączeniem, ale na moje oko wyglądało to jakby:

Hallo, czy to drukarnia? Możecie może szybko wydrukować ze 2 setki boarding passów, bo mnie Polacy zakatrupią?

Ale pewnie wszystkie drukarnie miały obłożenie robotą, bo po pół godziny stania na schodach zawołał do pomocy funkcjonariuszkę i razem rozwiązali problem wejścia na hale: zamknęli drzwi i kazali wyjść zurick na płytę lotniska i czekać na zawiezienie do samolotu…

Przy ładowaniu autokaru zawierusza się pani doktor, wszyscy to zauważają, ale pewnie mają dość historii o zabranej butelce wody i poganiają kierowce, żeby jak najszybciej ruszał. Jedynym, który nie zauważa jej braku jest jej małżonek, który jest równie znieczulony i przy wchodzeniu na pokład trochę bezradnie się rozgląda. Ostatecznie panią doktor przywożą następnym kursem i po wystartowaniu i przez następnych 6 godzin lotu słyszymy jak to ona nie daruje obsłudze lotniska, że ją zgubili…

 

stat