- Po wyjściu ze szpitala: wizja lokalna, oprócz łamania kości Marsjanin groził też odcięciem ręki..
- szukałem praktycznego zastosowania gorsetu
- aż go w końcu znalazłem!
Jak uratowałem ZIEMIĘ i jak się to skończyło....
Szedłem wieczorem spokojnie, gdy nagle oblał mnie z góry potok światła i jakaś siła w tymże kierunku mnie pociągnęła. Unosiłem się nie długo, nie krótko, lecz w sam raz, aż wylądowałem w jakiejś dziwnej komnacie, otoczony przez dziwne, zielone postaci. Ani chybi, KOSMICI – pomyślałem.
Miałem rację……
Posadzili mnie na czymś w rodzaju krzesła i jeden z nich (chyba dowódca) przekazał:
- Nędzny przedstawicielu rasy ludzkiej, zdradź mi natychmiast, jakie wasza nędzna planeta ma systemy obronne?
- Nie powiem – odrzekłem
- Ha, nie powiesz?- zaryczał obcy – no to będziemy inaczej rozmawiać- będziemy łamać ci po jednej kości, aż wyśpiewasz wszystko! – i przetrącili mi obojczyk (z przemieszczeniem i rozszczepieniem)
- I co, powiesz teraz? -zaśmiał się szyderczo kosmiczny oprawca – zdradzisz nam wszystko?
- Nic nie zdradzę – wydyszałem mu prosto w czułki, albowiem o Tarczy Rakietowej dopiero co usłyszałem, i wiedziałem tylko tyle, co w „Wiadomościach” o 19.30 mówili…
- Mimo połamania kości nie powiesz? – zdumiał się kosmita i odwróciwszy się do reszty załogi wyartykułował dźwięki które oznaczały: -Cóż, jeśli wszyscy mieszkańcy tej planety są tak dzielni, odważni, bohaterscy i heroiczni jak ten oto tubylec to nie mamy czego tu szukać, lećmy lepiej podbijać inną planetę, a tego dzielnego męża natychmiast odstawcie, skąd porwaliście!!!
I tak to wszystko się zaczęło… Nie twierdze (wyjątkowo) że ta historia jest prawdziwa, ale z ręką na sercu mogę stwierdzić, że brzmi ona zdecydowanie bardziej wiarygodnie od tego co naprawdę mi się przytrafiło… Więc zostańmy przy tej wersji, bo w prawdziwą nikt by mi nie uwierzył…
A potem wylądowałem najpierw na pogotowiu, a prosto stamtąd w szpitalu…
I zaczęła się moja passa: chcieli żebym podpisał formularz przyjęcia do lecznicy, a że prawy obojczyk przetrącony miałem (że o rozszczepieniu i przemieszczeniu nie wspomnę) to i pisać nie mogłem, więc lewą ręką u spodu formularza cztery krzyżyki postawiłem (cztery krzyżyki, żeby się odróżnić od tych, co trzema się podpisują). A oni mi drugi druk, ze zgadzam się na operację. A że ten formularzy ważnym z mojego punktu widzenia wydawał się więc lewą kończyną podpisałem kapitalikami i koślawo: Z A C H A R A Recepcjonistka wzięła oba formularze i zwróciła mi uwagę że podpisy się różnią. Skreśliłem więc na jednym z nich ZACHARA i stawiłem 4 krzyżyki. To już było dla niej OK. Formularze zostały przyjęte, i zostałem skierowany na oddział, ale za karę kazano mi czekać na operacje 2 dni z ręką na sznurku z pojedynczego bandaża, który jeszcze na pogotowiu mi przywiesili…
Doczekałem się w poniedziałek położenia na stole. Usłyszałem: Siostro, PAVULON poproszę, potem głos anestezjologa: Teraz zakręci się panu w głowie, - (i rzeczywiście zaczęło się krecić) a następnie: WSTRZYMAC PODAWANIE, PACJENT NIE PODPISAŁ ZGODY NA NARKOZE!!!!
Bardziej nieświadomy niż świadomy wetkniętym pisakiem tam gdzie położono mi rękę zacząłem kreślić literę Z i wysiadła mi wizja i fonia…
Obecnie jestem w domciu, w gustownym pancerzyku, z 62-ma dniami zwolnienia
Ale z wyjściem ze szpitala też nie było prosto bo:
a) wg. szpitalnego wypisu, to zostałem przyjęty do szpitala dn. 23-ego o godz. 24-tej.
b) wg. mnie to było 24-tego, o godz. 23-ciej .
I zwróciłem na tą nieścisłość uwagę, że 24-tego rano to mnie jeszcze w szpitalu nie było… Więc pokazano mi moją kartę pacjenta…. A tam jak wół miałem wykazane jakie leki mi podano i jaką temperaturę i ciśnienie miałem 24-tego rano!!! Hmm, nasza służba zdrowia poczyniła znaczne postępy: ja tu jeszcze kości miałem całe, a tam w szpitalu już mi temperaturę mierzyli i ketonal zdalnie, bez mojej wiedzy podali…. Cóż, podwyżka ZUS-owskiej składki zdrowotnej nie poszła na marne…
A ponieważ jeszcze przy intubacji poharatali mi język to mówić nie mogłem i siły do kłótni nie miałem…