Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • jest tego troche...
    jest tego troche...
  • coś leci w moja głowe...
    coś leci w moja głowe...
  • przecież tak stać jest niewygodnie...
    przecież tak stać jest niewygodnie...
  • piwniczka na niewolniczki, moja Żona jest tu przypadkiem
    piwniczka na niewolniczki, moja Żona jest tu przypadkiem
  • przez trzcine pełnym gazem...
    przez trzcine pełnym gazem...
  • i destylarnia w calj krasie...
    i destylarnia w calj krasie...
  • wydaje mi sie, ze ktoś przede mną tańczy...
    wydaje mi sie, ze ktoś przede mną tańczy...
  • dzięki teleportacji jestem nad wodospadem...
    dzięki teleportacji jestem nad wodospadem...
  • a nawet chyba potrafię chodzic po wodzie...
    a nawet chyba potrafię chodzic po wodzie...

dlaczego nie pamietam sobotniego popołudnia...

Sobota to mój dzień

Znów troski Idą w cień!

Tak śpiewała w moim dzieciństwie Kasia Sobczyk (albo Helena Majdaniec, ale stawiam na Kasie)

Tu w Brazylii tez sobota to mój dzien. Namówiłem Żonę na wyjazd do plantacji trzciny cukrowej. Trochę się moje ślubne zdziwiło, ze jestem takim miłośnikiem poszumu wiatru w trzcinie, a i też chrząszcza, co w tej trzcinie brzmi, choć pewnie Brazylijczycy o tym chrząszczu nic nie wiedzą. Ale ja swoje wiem, jestem miłośnikiem trzciny, a moja ślubna nawet nie wie, jakim zagorzałym miłośnikiem jestem.

Bo ona się nie przygotowała, a ja tak i wiem-  dlatego właśnie zagorzały jestem, ze przy plantacji jest destylarnia, gdzie robią miejscową gorzałę, czyli cachase, czyli inaczej bimber z trzciny.

I jest przewidziana degustacja. Mam nadzieje, ze nie taka, jak kiedyś z kumplem byliśmy we Francji. Zapisaliśmy się na zwiedzanie piwnicy ze składami szampana i to nie najgorszego, gdzie wcześniej upewniliśmy się, ze jest degustacja. Jechaliśmy ze 100 km do tych piwnic, polosowaliśmy zapałki, który pije, a który degustuje… 2 godziny łaziliśmy po podziemiach i degustacja! – 20 ml jakiegoś kwaskowatego świństwa, nawet kieliszka do wódki by tym nie napełnił…

Więc tu, w Brazylii wpadam na plantacje, gdzie wóda-, pytam, a przewodnik:

-Izzzy, gringo, izzzy- zapłaciłeś za zwiedzanie, wiec zwiedzaj, nie ma miętkiej gry..

 I prowadzą do domu plantatora….

-Oto łóżko, w którym sypiał plantator…

-Oto wanna, w której kapał się plantator…

-Oto biurko plantatora…

-A tu kuchnia plantatora…

-Jadalnia plantatora…

Diabli mnie biorą, warga wisi, dużą nadzieję budzi ta jadalnia, bo:

-Oto butelka na cachase plantatora…

Wyprzedzam przewodnika, dopadam butelki – kurde,-pusta, plantator był szybszy…

Poddaje się i nawet nie protestuję i bez większych nadziei idę oglądać piwniczną część domu plantatora…  Wchodzę do piwnicy ciarki przechodzą, o wódzie zapominam, leci coś prosto w moją twarz, uchylam się, ale….

Niepotrzebnie, wielkie coś jest nietoperzem, który w ostatnim momencie unosi się i omija moją głowę…

 

Wzrok przyzwyczaja się do ciemności i widzę, ze tych nietoperków lata całe chmary… Ale skubane jakoś z sobą się nie zderzają i omijają… Coś takiego jak skrzyżowanie dróg równorzędnych na Sri Lance- jak już wydaje się, że wszyscy rikszarze i rowerzyści się zaraz pozabijają w wielkim karambolu, to oni się właśnie powymijają (nietoperze mają przynajmniej radary, a te Lankijczyki to nie wiem jak to robią)

Wzrok się jeszcze bardziej przyzwyczaja i widzę ściany pomieszczeń. Piwnica to miejsce trzymania niewolników. Trzymano ich tu ze dwie setki, i aby się w nocy nie nudzili, to któregoś co jakiś czas do ściany przykuwali, żeby se pospał na stojąco. Próbowałem się sam przykuć- niewygodnie, przyznam. Jak im się to mogło podobać, to sam nie wiem…

Następna piwnica pomieszczenie na młode niewolniczki, 10 sztuk, do osobistego użytku plantatora.

 

Żona mnie szybko z tego pomieszczenia zbiera. Niepotrzebnie, naprawdę niepotrzebnie… Przecież nawet gdybym chciał podpatrzeć szczegóły konstrukcyjne takiej piwniczki, żeby skopiować ją u nas w domu to i tak nasza domowa piwnica jest za niska i nadzór budowlany by nie dopuścił jej, jako pomieszczenia mieszkalnego do użytku.

Trzciny cukrowej nie za wiele się naoglądałem, bo ledwo wleźliśmy na plantacje, to ja wypatrzyłem na drogowskazie „destilery” i na zawodach przed końcem limitu czasu tak nie zasuwam jak przez pole trzcinowe w kierunku małego domku. A w domku (pierwszy wpadłem) same dobroci… Próbki wyrobów w nieograniczonej ilości i kombinacjach. 

Schłodzona cachasa – wspaniała!

Ale i nieschłodzona niezła… Cachasa z lodem i sokiem grejpfrutowym- wyśmienita

Sok z limonki z cachasą też jej nie ustępuje… Bimberek trzcinowy z sokiem pomarańczowym i lodem też chłodzi… A jak wspaniale gasi pragnienie cachasa z mango? (chociaż jak mi się włącza program reminiscencji, to bez poprzednich napojów to tego paskudztwa z mango nawet bym nie tknął) Najbardziej spodobało mi się delektowanie cachasą z limonką i lodem, ale nie tak od razu o tym się przekonałem, musiałem kilka razy spróbować, aby się upewnić….

A potem chyba ktoś przede mną tańczył… Albo ja z kimś tańczyłem… Żona nie chce mi jakoś przypomnieć jak to było naprawdę…

To, co już dobrze pamiętam, to stoimy całą grupą w środku dżungli na skraju wodospadu (teleportacja?). Przewodnik wspomina coś, że w tych rejonach nie ma piranii.

-Nie ma? No to, na co ja czekam?

 

Zdzieram ciuchy i już jestem w wodzie… A za mną cała grupa…  (też chyba degustowali).I wtedy przypomina mi się dowcip, jak to turysta w Brazylii pyta miejscowego, czy tu są piranie? Tubylec mówi, ze nie ma piranii, turysta wskakuje do rzeki, słychać wrzaski i cisza, a miejscowy mruczy do siebie: tam gdzie są krokodyle, tam nie ma piranii…

 

stat