Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • to nie lotnisko Okęcie, to ruinka w dżunglii
    to nie lotnisko Okęcie, to ruinka w dżunglii

czy na lotnisku zawsze musi być bulba?

Według prognozy pogody, pobranej z interneta, to w Fortalezie jest temperatura ponad 30 stopni, a tu, w podkarpackim, za szybą auta zawierucha śnieżna, i nie wiadomo czy na czas dojedziemy na lotnisko… Ale jakoś się jedzie, mamy spory zapas czasowy, powinniśmy się zameldować na 2 godziny przed odlotem, ale jak się spóźnimy chwile, to przecież nic się nie stanie…

- O której odlot? - pyta mnie Żona

- Spoko, 12-ta z czymś-tam - uspokajam

- Ale 12-ta z czymś-tam to może oznaczać 12.05 albo 12.55!!! – nie ustępuje moja ulubiona

- Raczej to drugie, tak mi się wydaje – stwierdzam i jeszcze trochę zwalniam

Gdy dojeżdżamy na parking przed lotniskiem, spóźnieni 30 min do tych przepisowych 2 godzin przed odlotem napotykamy zdenerwowanego pracownika, który zwraca nam uwagę, ze jesteśmy niepoważni, bo tak na styk przyjeżdżamy, on od godziny za nami już wydzwania…

Dlaczego?- no bo to moja Żona miała racje: 12-ta z czymś oznacza 12.05…

Szybko przechodzimy przez formalności graniczne i zostaje nam tylko tyle czasu na lotnisku żeby czegoś się napić, bo Iwone z nerwów rozbolała głowa.. Kupujemy herbate i zanim wystygnie na tyle, żeby się napić na terminalu rozpoczyna się zamieszanie. Przez głośniki w różnych językach ogłaszają poszukiwania właściciela czerwono-czarnej torby pozostawionej przy bramce numer 11, a potem rozpoczynają ewakuację portu…

Wypraszają ludzi z korytarzy i sklepów i nieuchronnie zbliżają się do baru, w którym zaraz pewnie zginiemy, no bo ja nie dam się ewakuować… Jeśli za filiżankę wrzątku i 1 (słownie: jedną) torebkę zwykłego Liptona zapłaciłem w samoobsługowym barze 6zł 90 gr to prędzej zginę, niż opuszczę nasz stolik przed jej wypiciem… I kiedy tak sposobię się na śmierć (lub ciężkie poparzenie przełyku, bo może jednak wypiję), nadchodzi zbawienie, odnajduje się właściciel czerwono-czarnej i w ostatnim momencie zostaję uratowany…

Wchodzimy na pokład samolotu i już wiem, dlaczego przelot do Brazylii jest taki tani: szefem stewardów jest (tak wg. wyglądu) emeryt dorabiający sobie do dobrze już zasłużonej emeryturki, chłopaczek wchodzący do kabiny pilotów wygląda zdecydowanie na praktykanta, a głos: Dzień dobry, kapitan wita państwa na pokładzie! jest wyraźnie żeński (nie żebym miał coś przeciwko kobietom, ale przypomniałem sobie, ze jak ostatnio samolot pasażerski przez pomyłkę zamiast w Poznaniu wylądował na lotnisku wojskowym, to kapitanem była kobieta)…

Przypomina mi się stary dowcip: pasażerowie siedzą w samolocie, patrzą, a tu stewardesa wprowadza do kabiny dwóch pilotów, obaj w ciemnych okularach i z białymi laskami, po czem uspokaja pasażerów, że nie ma obaw, mimo iż obaj piloci są niewidomi, to doskonale dają sobie radę… Samolot rozpędza się po pasie, już prawie jego koniec, wiec pasażerowie w przerażeniu wrzeszczą: AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!  I w tym momencie pilot ściąga stery, samolot odrywa się od ziemi, a kapitan mówi do niego: Kurde, jak oni kiedyś nie krzykną to się rozbijemy!!!!

Opowiadam ten dowcip Żonie, ona się nie śmieje, spogląda na mnie poważnie i prosi, żebym nie opowiadał więcej teraz takich dowcipów…..

 

stat