Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • w promieniach slonca, 11 piętro
    w promieniach slonca, 11 piętro
  • fale tu niezłe...
    fale tu niezłe...

Copa bardzo Cabana


Nasz hotel zaskakuje nas bardzo pozytywnie: jest wysoką, 13- to piętrową budowlą, ze szwajcarami (przy drzwiach), z basenem (na dachu), z miłą restauracyjką (w holu). A najwspanialsze w nim to, ze mieści się 3 minuty piechotką od najsłynniejszej na świecie plaży – Copacabana. Po pobieżnym wysłuchaniu jednym uchem przewodniczki zgodnie z przyjętą już od lat przeze mnie i przez Krzysia świecką tradycją zaraz po zakwaterowaniu w hotelu idziemy sobie popływać. Tym razem nie do basenu, lecz prosto na plażę – COPACABANE!!!

Pamiętam tylko o tym, że trzeba chodzić w grupie i zawsze ktoś musie być przy ciuchach, bo strasznie kradną. Prawie że biegiem osiągamy plażę, zgodnie z zaleceniem przewodniczki Marty umieszczam Krzysia przy pozostawionych na piasku cennych rzeczach (czyli przy świeżo kupionych klapkach – a były szczególnie cenne, bo spróbujcie w Polsce w styczniu kupić w sklepie klapki plażowe nie narażając się na zamknięcie w domu dla bardzo, bardzo psychicznie chorych), każę mu się nie ruszać stąd i biegnę popływać. Woda wspaniała, temperatura dokładnie w sam raz. Tam w kraju minus ileś tam stopni a ja sobie spokojnie pływam…. J….. pływam…J….  pływam…J…... I nagle zdaję sobie sprawę, że tylko ja jeden sobie pływam… Rozglądam się po okolicznych falach i stwierdzam, że nie ma obok mnie nikogo…. I przypominam sobie, że przewodniczka coś jeszcze mówiła o tym, że zdradliwe fale porywają pływaków na pełny ocean i tubylcy dlatego na tej plaży nie wchodzą do wody…. I w tym momencie woda nie wydała mi się wcale tak ciepła jak jeszcze przed chwilą. Usiłuję skierować się do brzegu, ale mimo moich wysiłków wcale do piasku nie jest bliżej. I to ani w poziomie, w kierunku plaży ani w pionie w kierunku dna. Gdy po chwili walki z falami zaczynam kombinować, że może lepiej będzie płynąć w przeciwnym kierunku, w stronę leżących na oceanie przybrzeżnych wysepek (przecież, kurde, czasem musi je ktoś odwiedzać!!!) wpadam na jeszcze lepszy pomysł: wraz z falą przyboju będę jak surferzy na stoku fali spływał ku brzegowi, a przy fali powrotnej będę trochę nurkował, starając się nie tracić zdobytej do brzegu odległości. Metoda chytra, i rzeczywiście po chwili zauważam, że skuteczna. Trwało to trochę zanim znów jestem na plaży, ale w miejscu całkiem przypadkowym. Odczuwam to, co kiedyś pierwsi konkwistadorzy- dotarłem do plaży, ale nie bardzo wiem gdzie wylądowałem.

I zupełnie jak Kubuś Puchatek zastanawiam się: Hmmm, gdzie ja  znajdę Krzysia?  Pytanie tym trudniejsze, że na plażę wybrałem się bez okularów, żeby ich nie zgubić w wodzie. Mało co nie dostałem po mordzie od kilku osób przy kości, którym się natrętnie przyglądałem czy aby nie są Krzysiami, ale w końcu znalazłem mojego qmpla. Siedział tam gdzie go zostawiłem, lekko już znudzony i zniecierpliwiony czekaniem na mnie. Co gorsza miał już skórkę mocno zaczerwienioną promieniami ostrego brazylijskiego słońca. Krzysia znalazłem, ale moimi oczyma krótkowidza nie mogłem dopatrzyć się klapek.

- Krzychu, gdzie klapki? -pytam

- A, przyszła większa fala i je porwała- padła spokojna odpowiedź

- No to czego ich nie łapałeś? – nadal spokojnie pytam, jeszcze go nie dusząc

- No, bo przecież sam mówiłeś, że mam tu siedzieć i nie ruszać się z tego miejsca- wyjaśnia równie spokojnie Krzyś leniwie na piasku odwracając się na plecy...

Nie zamordowałem go tylko dlatego, że miałem w hotelu jeszcze jedne klapki. Jak życie wkrótce wykazało, te drugie w obecności Krzysia też nie były bezpieczne…..


stat