Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • ażurek marmurkowy, aż się mdło robi..
    ażurek marmurkowy, aż się mdło robi..
  • ażurek a my przed nim...
    ażurek a my przed nim...
  • kobitki na dziedzińcu
    kobitki na dziedzińcu
  • ni ma jak kobitke w sari zawinąć...
    ni ma jak kobitke w sari zawinąć...
  • na czole znak indyjski :"Ona wszystko kupuje"
    na czole znak indyjski :"Ona wszystko kupuje"

co można zakupić i czyhające pułapki...

 Zwiedzamy kolejny pałac, a konkretnie to mauzoleum na cześć jakiegoś mędrca, który przewidział, że któryś tam maharadża będzie miał ze 3 synów(i to jeszcze z żoną) i jak rzeczywiście to się to spełniło, to aby upamiętnić tego gościa co mu tak wywróżył to postawił mu mauzoleum. Hmmm, ja mam cztery córki i jakby mi kto coś takiego przepowiedział, to na pewno bym mu mauzoleum nie postawił… No cóż, te różnice kulturowe…

A mauzoleum to o tyle ciekawe, że ściany zrobione z takiego ażurku marmurowego, suuuuuper misterna robota, człowiek boi się podejść żeby przypadkiem się nie oprzeć o ten marmurowy muślin… No revelka, że tak powiem.

Przed nami kawał drogi, musimy jeszcze dziś dotrzeć do Jaipuru a kawał drogi do przejechania mamy. W południe zatrzymujemy się w jakimś przydrożnym zajeździe na obiad. Do tej pory posiłki jedliśmy wyłącznie w hotelach. Przestrzegamy BHJ (Bezpieczeństwo i Higiena Jedzenia) : nie pić pod żadnym pozorem wody nieprzygotowanej (nawet zęby jak się myje, to nie płukać ust kranówką i nie myć w niej szczoteczki, tylko wodą z butelki), jak kelner przynosi wodę w butelce, to musi otworzyć ją przy nas, a najlepiej niech będzie zaplombowana i samemu otworzyć, nie jeść niemytych owoców, a niektórych z nich, np. mango to nie jeść tu w ogóle. Ameba, niegroźna dla miejscowych jest dla przyjezdnych praktycznie nieuleczalna…

A tym razem jemy poza hotelem. Miejsce jest czyste, schludne, potrawy chociaż podawane na otwartym powietrzu przechowywane są w czystych chromowanych bemarach, talerze i sztućce starannie i estetycznie przygotowane…

A jednak coś nie zagrało… Może coś niedogotowane, może inny skład sałatki, może jeszcze coś innego… Pierwszy z kolegów dostał (że tak powiem wprost) sraczki (sorry, z przyczyn oczywistych nie mam dokumentującego zdjęcia) jeszcze w restauracji, a prawie wszyscy pozostali mieli kłopoty żołądkowe jeszcze cały dzień… Mój zapas loramidu (wg mnie najskuteczniejszy lek jaki wynaleziono na tę przypadłość) rozdałem jeszcze tego samego dnia i jak mnie dopadło rankiem to ledwo co na ostatniej tabletce przeżyłem…

Ale to dopiero będzie później. Na razie czekamy w zajeździe na przygotowanie obiadu i odwiedzamy sklep z pamiątkami na jego terenie. A sklep jest spory, bo chociaż ceny w nim na indyjskie warunki bardzo wysokie, to jak na naszą kieszeń przystępne. Piękne, bogato zdobione sari kosztuje 2000 rupii, czyli 100 zł, jedwabne chusty po 10 zł, słoniki i szkatułki też za grosze… Jedna z koleżanek nakupuje tego różnego towaru tyle, że ledwie jest w stanie się zabrać… Pomagam jej nieść, a ona się chwali: zobacz, i jeszcze nakleili mi na czoło taką indyjską ozdobę, zupełnie gratis!!!!

Spoglądam na nią i wyprowadzam ją z błędu: eeee, lepiej to zedrzyj, bo po mojemu to nie jest ozdoba, tylko taki znaczek którym indyjscy sprzedawcy przekazują sobie wiadomość, a oznacza on ni mniej ni więcej: Chłopaki, ta baba kupuje wszystko, co tylko zdołacie jej wcisnąć !!!!

 

stat