Baaardzo stare, ale przerażające...
Jeszcze jak mi brzuszysko w bieganiu nie przeszkadzało to startowałem sportowo w biegach na orientację (teraz to startuję tylko w marszach, ale zastanawiam się nad powrotem do biegów, bo tam w kategorii M-45 startuje tylko 6-ciu zawodników, więc na każdych zawodach bym miał dyplom).
No wiec są pierwsze zawody ligowe, pod Olsztynem. Teren płaski, jedynie małe pagóreczki, ale problemem jest pogoda – mimo iż początek maja, z nieba leje się dosłownie żar. Organizm nie przyzwyczajony po zimie i pocę się jak szczur. A nawet jeszcze bardziej. Dosłownie umieram z pragnienia… Biegnę, a nagle w lesie napotykam strumyczek, woda trochę stojąca, ale jednak woda!. Czujnie sprawdzam na mapie – jestem na samym początku biegu strumyka, wg mapy zaczyna się on źródełkiem wybijającym 50 metrów dalej. Pragnienie takie, że nie biegnę już do źródełka, tylko padam i piję ze strumyka. Mimo iż woda jest niedobra, wypijam parę łyków, ale już z nowymi siłami biegnę wzdłuż strumyka dalej… Niestety, siły opuszczają mnie po 50-ciu metrach…
To, co na mapie było oznaczone symbolem źródełka, w terenie okazało się wylotem rury kanalizacyjnej z pobliskiego ośrodka wypoczynkowego…