Users on-line: 1

Strona istnieje 4314 dni

Licznik Odwiedzin:
  • restaurant, pierwsza kategoria, stroje ludowe
    restaurant, pierwsza kategoria, stroje ludowe
  • restaurant kat. II
    restaurant kat. II
  • zaopatrzenie do restauracji przypłynęło
    zaopatrzenie do restauracji przypłynęło
  • oooo, tę rybkę poproszę....
    oooo, tę rybkę poproszę....
  • scieżką wąziutką, jak kolorowa panny krajka...
    scieżką wąziutką, jak kolorowa panny krajka...
  • trasa nad wodą
    trasa nad wodą
  • Żuczek do kwiatuszka przyleciał
    Żuczek do kwiatuszka przyleciał
  • kwiatuszek, nie wiem jaki...
    kwiatuszek, nie wiem jaki...

1501 uśmiech Taja

Obiad jemy nad rzeką. Elegancka restauracja, do której zostaliśmy dowiezieni łodzią. Wszystko fajnie, tylko niepotrzebnie zauważam, ze naczynia i sztućce myje się bezpośrednio w tej rzece…. Ale nic, ja się zaszczepiłem, mnie to tam nie przeszkadza. Właściwie to ta rzeka to i ulica dojazdowa - bo transport łodziami, to plac targowy - bo handel z łodzi i pomostów kwitnie, to plac zabaw - bo dzieci się w wodzie taplają, to zlewozmywak - bo wszystko się w niej myje i pierze. Kanał z wodą lub rzeka to zaopatrzenie do restauracji. Na targu wodnym jest jadłodajnia. Specjalność- ryż i ryby. Ryż przygotowuje się w wielkich wokach, o średnicy tak prawie z metr, a ryby są w wodzie. Odpady z kuchni są wyrzucane prosto z pomostu do wody i ryby stale tak dokarmiane wprost się kłębią przy tym pomoście. Są ich tam dziesiątki, o ile nie setki. Określenie, że łapie się je rekami jest może drobną przesadą, ale już stwierdzenie ze wyciąga się je podbierakiem jest zgodne z prawdą. Klient wskazuje rybkę w rzece, na która ma chęć i kucharz podbierakiem ta rybę wyciąga i zaraz obiad gotowy. Naprawdę nie przesadzam.

Do obiadu pasuje się czegoś napić. Tajlandia nie ma swoich win, więc jako zwolennik miejscowych napojów wybieram piwo. Ogólnie, to ludzie rasy żółtej (i brązowawej też) mają małą odporność na alkohol. Związane jest to z brakiem czegoś  w ich organizmie, nie wiem czego, dla mnie ważne jest ze ja to coś w swoim wnętrzu chyba mam. Więc dla nas piwo miejscowe jest słabe. U nas po 5-ciu piwach to nawet Renata Beger by mi się podobała, a tam siedzimy przy stoliku, każdy z nas już to 5-te piwo wsiąka, a tu wzrok jasny i ręka pewna i spojrzenie rozumne.  Ponoć Tajowie potrafią się uśmiechać życzliwie na 1500 sposobów. Ale kiedy kelner podaje po 6-tym piwie to uśmiech nie zawiera się w żadnym z tych 1500 życzliwych. Dalsza nasza podróż po Bangkoku ma się odbywać na rowerach. A kelner wie to, czego my nie wiemy. Trasa, po której będziemy zaraz jechać ma 80 cm szerokości i jest na słupach metr nad bagnem.  Czasem tylko z jednej strony barierka. Miejscowy po 5-ciu piwach to nawet idąc na czworaka spadłby w to bagienko, a my to na rowerach mamy tam jechać. Więc kelner jest pewien, ze już po chwili od naszego wyjazdu wrócimy do niego cali wybłoceni i wyciapani w bagienku. Więc jego uśmiech nie jest uśmiechem życzliwości, tylko radości, ze wkrótce znów nas zobaczy. Ale jego niedoczekanie. Welocypedy przygotowane, kaski założone i ruszamy. Jako się rzekło - trasa początkowo po bagnach wiedzie. Betonowy pomost nad bagnem prowadzi nas wśród ubogich chatynek na palach. Gdzieniegdzie leżące psy ignorując nas zagradzają drogę, gdzieniegdzie półnagie dzieciaki życzliwie nas pozdrawiają. Bagna ustępują terenowi podmokłemu, zamiast zgniłego błocka pokazują się bujnie zielone kępy bananowców. Przejeżdżamy nad wąskimi kanałami, gdzie przepływają łodzie, pochylamy głowy, aby zbyt nisko zwisająca gałąź nie strąciła nas z roweru. Pochylamy też głowy (teraz z szacunku) mijając znienacka wyrosłe świątynie buddyjskie błyszczące złotem, ukryte w bujnej zieleni.  Przecinamy ryżowe pola i uprawne poletka. I wciąż jesteśmy na obszarze stolicy kraju. Bangkok leży cały na terenie podmokłym i życie tu jest podporządkowane pływom wodnym z odległego morza. Praktycznie na przedmieściach nigdy nie jest sucho. Jest jedynie mokro, lub bardzo mokro. Teraz jest tylko mokro. Nabijamy kilometrów i cel naszego przejazdu już osiągnięty. Ogród z orchideami. Kolory jak z bajki, nawet jakby impresjonista chciał te chabazie namalować, to nie znalazłby tak intensywnej barwy, aby ten ogród orchidei oddać chociaż w części wiernie. Wspaniały, pouczający przejazd, niemniej z ulgą oddaję rower, ledwie już na nim siedzę. A głupio mi by było każdemu tłumaczyć, że to od roweru ,po powrocie z Tajlandii to jeszcze tydzień mnie tyłek bolał…..

 

 

stat